Anna i Damian
Perfekcyjnie perwersyjni...
Opisy wprowadzające, oraz opowiadania po rozwinięciu :)
(Kliknij na: Czytaj więcej >>)
Anna Wielgosz to dziewczyna kontrowersyjna pod każdym
względem. Na skutek wypadku z dzieciństwa nie pamięta swoim najmłodszych lat.
Rozpieszczana do granic możliwości przez rodziców, którzy w ten sposób chcieli
jej zrekompensować traumę. Spowodowało to, że dziewczyna wyrosła na pewną
siebie egoistkę, która uważa, że wszystko jej się należy i ma być zrobione po
jej jednym kiwnięciu palcem. Traktuje z góry znajomych, bo uważa się za lepszą.
Przez to nie posiada prawdziwych przyjaciół. Po śmierci rodziców trafia pod
opiekę brata, z którym dotąd nie utrzymywała kontaktu. Buntuje się przeciwko
światu i nowym obowiązkom, szukając jednocześnie rozrywki w towarzystwie
przebojowego Damiana. Czy będzie potrafiła stworzyć z nim szczęśliwy związek?
Czy on zdoła poskromić złośnicę? A może w tym jest ukryty jej największy urok,
że jest nie do poskromienia?
Damian Maciejewski to młody chłopak, który przeżył już tyle,
że starczyło by tego co najmniej dla kilku ludzi. Wychowywany samotnie przez
matkę, bo ojciec albo siedział w więzieniu, albo znikał do innych kobiet. Mimo,
że uważany jest za typ niewychowanego gówniarza biegającego po podwórkach, tak
naprawdę jest inteligentny, ambitny, spostrzegawczy i zaradny. Jest lojalny
wobec przyjaciół. Szanuje kobiety, którym mógłby przychylić nieba, ale
jednocześnie jest wobec nich wymagający. Jednak czy związek z rozpuszczoną przez
życie królewną, która pochodzi z zupełnie innego świata ma szanse na
przetrwanie? Czy wspólne udane życie seksualne wystarczy, żeby pokonać
wszystkie przeciwności losu?
Część 1 - Ostatnia szansa - Damian (Adrian)
Stałem
sobie, zwyczajnie tak. Identycznie jak wielu chłopaków sobie stoi. Jedną nogę
miałem opartą o murek, a drugą na betonie. Paliłem papieroska i czekałem na
moją laskę. To miała być taka dla niej niespodzianka. Miałem wolny dzień,
mogłem jej poświęcić sto procent uwagi, mieć czas tylko dla niej, ale ona… no
właśnie ona zdawała się robić mnie w chuja. Kiedy zobaczyłem ją z
Sebastiankiem, jak ten przejmuje od niej plecak, by się biedactwo nie zmęczyło
to aż mnie mdłości naszły. Co za idiota, myślał, że się nie dowiem? Co za kurwa!
Kurwa to akurat z niej, powinna mnie uprzedzać jak chce cię spotykać z moimi
przyjaciółmi sam na sam. Przez chwilę zastanawiałem się co boli mnie bardziej.
Zdrada przyjaciela, czy zdrada dziewczyny. Zaciągnąłem się modniej papierosem,
wypuściłem dym nosem, drapało w gardle i przełyku, ale to sprawiło, że
spojrzałem na sytuacje trzeźwym okiem, a nie zaślepionym przez złość i głupie
domysły. Postanowiłem za nimi pójść tak by pozostać niezauważonym. Chciałem
przekonać się na własne oczy jak będzie wyglądało ich pożegnanie. Jednak
pożegnania nie było, ona zaprosiła tego… Bastka do środka. Na szczęście jej
pokój miał okna na taki daszek. Wdrapałem się na niego, a potem po cegiełkach i
nierównościach aż na parapet. Spokojnie przyglądałem się temu co czynią, a wciąż
pozostawałem niezauważony. Czasami to było trudne, musiałem schylać głowę,
wisieć tylko na dłoniach, raz o mało nie spadłem, ale w końcu doczekałem się
najważniejszego.
Seba
siedział na łóżku Bartka, ona obok niego. Trzymał w swojej dłoni jej dłoń, jakby
chciał dodać jej otuchy. Nagle ona położyła swoją rączkę z paznokietkami
fnacuzami na jego kolanie i jechała coraz wyżej, wyżej i wyżej. Dotknęła jego
penisa przez spodnie dłonią, jego wargi złączyły się z jej wargami, a ja wtedy
zapukałem w szybę. Odskoczyli od siebie niczym oparzeni. Zeskoczyłem z daszku i
przebiegłem pół kamienicy by znaleźć się przy jej klatce schodowej. Ten burak
nawet nie miał odwagi wyjść mi na spotkanie i zawalczyć o dziewczynę. Sebek
skrył się w jej domku, a to ona stała przed drzwiami głosząc te swoje bzdety:
– Nie
wejdziesz tam. Damian, nie bo go rozniesiesz.
– Przesuń
się, dobrze ci radzę – zagroziłem prze zęby.
– Nie bo mu
coś zrobisz – zawodziła dalej.
– Za moment
to tobie coś zrobię, gwarantuje, że jeśli nie odsuniesz się od tych drzwi to
oberwiesz – zagroziłem.
– To była
tylko próba… – próbowała się wyłgać jakimś kłamstewkiem rodem z telenoweli, ale
nie chciałem już tego słuchać. Chwyciłem ją za ramie, by czasem nie upadła.
Pociągnąłem do przodu by zapobiec jej zderzenia się ze ścianą.
Uniosłem
prawą dłoń w górę i wymierzyłem jej siarczysty, ale wyważony policzek. Nie
pozwolę by mi kobieta rogi doprawiała. Z drugiej strony ja też jej rogi
doprawiałem, ale ja byłem mężczyzną, mężczyźni zdradzali już w poprzednich
epokach i było to normalne, a kobiety to znosiły w pokorze i obrywały cięgi za
każdą przewinę. Przynajmniej wtedy był porządek.
– Teraz mnie
maleńka posłuchaj – rzekłem spokojnie i delikatnie do zapłakanej Karolinki.
Chwyciłem jej bródkę między kciuk i palec wskazujący swojej lewej dłoni,
uniosłem jej twarz tak by patrzyła mi w oczy, ale była niska. Przez to kurwa
się musiałem przychylać, stając w rozkroku i na ugiętych kolankach. Drugą dłoń
włożyłem do kieszeni, by mnie nie korciło by jej poprawić. – Mnie się nie zdradza.
Pozbądź się Bastka z domku, grzecznie do książek i do poprawy ocen, bo tutaj
twoja edukacja jest ważniejsza, i nie mowa o edukacji miłosnej, ani seksualnej.
– Ale ty sam
szkołę zawa…
– Zawalam,
bo facet bez wykształcenia da sobie radę. Zda prawko, będzie gonił kaskę na
tirach, albo pójdzie na budowę czy wykończeniówkę. Kobieta bez wykształcenia
zarobi marne grosze, a ja chcę dla ciebie lepszej przyszłości i chcę byś
wykorzystała swoją zdolność. Dlatego nie trać czasu na podboje miłosne. Nie
trenuj swoich sztuczek, na które ja już dawno się nie łapię na moich kumplach.
Za tydzień się zobaczymy, a wtedy porozmawiamy o tym co zaszło, bo teraz nie
mam nerw i bym cię chyba zatłukł słuchając twoich beznadziejnych wyjaśnień! –
ostatnie zdanie wykrzyczałem choć przez cały czas starałem się nad sobą
panować. Karolina pokiwała twierdząco głową, pociągnęła zasmarkanym noskiem.
– Dobrze –
wyjąkała.
– Proszę
chusteczkę. – Podałem jej całe opakowanie i zbiegłem po schodach w dół, bo
naprawdę nie chciałem wyrządzić jej większej krzywdy, choć bez wątpienia
zasługiwała na większą nauczkę.
Po tej całej
akcji związanej z Karoliną czułem się winny, jakoś dziwnie tak… nie powinienem
był jej bić, nie miałem takiego prawa. Nawet jeśli była perfidną, zakłamaną
suką, to jednak przede wszystkim była kobietą. Wolną kobietą, bo ja nie
zamierzałem być z dziewczyną, którą musiałbym dzielić na coraz to mniejsze
kawałki i kawałeczki, aż w końcu na kawalątki by dla każdego wystarczyło.
Umówiłem się
z Marcelem w galerii, niby to jeszcze szczeniak, ledwie jedenastolatek, ale
miał najlepszy towar w mieście. Taki zajebisty, co to trzymał człowieka i nie
puszczał nawet kilka godzin, a nie tak jak większość tego świństwa podlewanego
domestosem i innymi specyfikami. Chwyci cię mega, ale na kilkanaście minut i po
zabawie, na takie coś to by mi nawet kasy było szkoda. Umówiliśmy się jak
zwykle na ostatnim piętrze, koło kit. Wypatrzyłem go od razu, taki grzeczny
chłopczyk. Miał na sobie bordową kamizelkę z tarczą na piersi i koszulę białą w
paski pod spodem – mundurek elitarnej szkoły, spodnie były szare. Na szczęście
miał na głowie jeszcze czapkę taką smerfetkę, popielatą w czerwone paski –
dzięki temu choć trochę wyglądał przyzwoicie. No jeszcze luźno zawiązany krawat
dodawał jemu uroku i nieco lat.
– Niema
stary – powiedziałem do niego i zbijając z nim sztamę miałem już przygotowane
trzy dychy w łapie. Tak więc zabrał pieniądze w chwili gdy nasze dłonie się
skleiły, robił to naprawdę niepostrzeżenie. Miał dzieciak wprawę, jakby miał to
we krwi.
– Cze, co u
ciebie? – zapytał i wstał z miejsca, nie wzbudzaliśmy niczyich podejrzeń.
Szliśmy w stronę ruchomych schodów co prowadziły na dół. Marcel wrzucił mi
samarkę z zielskiem do kieszeni, ale też niepostrzeżenie, podobnie jak odebrał
ode mnie pieniądze.
–
Przypierdoliłem Karolinie – powiedziałem bez ogródek.
– Co
odjebała?
– Pytasz co
ona, a nie co ja? – zapytałem zaskoczony i poczęstowałem się gorącą czekoladą,
bo chadzała jakaś hostessa z degustacją.
– No pewnie,
że tak. Bo co ty niby mogłeś odjebać? To na pewno jej wina, nigdy jej nie
lubiłem, taka sztywniaczka – wyjaśnił, a ja opowiedziałem mu całe zdarzenie.
– No i
miałeś racje stary. Gwarantuje, że wróci z podkulonym ogonkiem i jeszcze będzie
cię przepraszała, a ty nie rozpaczaj, świętuj, baw się. Nie ma co czekać na
niewierną laskę i wylewać alkohol w gardło w smutku i bólu czekając na jej
przeprosiny – dawał mi rady ten szczeniak, a ja aż się głupio poczułem, że jest
akurat w tym temacie obeznany bardziej niż ja.
– Skąd to
wszystko wiesz? – zapytałem kiedy znaleźliśmy się już na parkingu podziemnym by
zapalić w takim zaułku gdzie nie ma kamer.
– Od ojca,
to jedyna rzecz jakiej mnie nauczył, jedyna pozytywna, no może jeszcze
strzelanie i jak napierdalać by bolało, w które miejsca – odpowiedział.
Otworzyłem
samarkę, wyjąłem fifkę, ale Marcel mnie powstrzymał.
– Zostaw to
sobie na zaś, teraz to spal ze mną blanta – wyjaśnił i wyjął z kieszeni takiego
fajnego grubaska, długi nawet był, już skręcony. Ja nie wiem jak on mógł to
mieć w tylnej kieszeni i nie bać się, że pogniecie.
Podpaliłem
bo dał mnie pierwszeństwo, zaciągnąłem się i było fajnie, od razu tak lekko
jaskrawiej, a po drugim buchu trzymanym na bezdechu to już mega miałem
wyostrzone zmysły. Nastała kolei Marcela i nagle usłyszeliśmy kroki. Młody
lekko się skitrał w towarem, ale nie mieliśmy szans na ucieczkę od razu
dostaliśmy latarką po oczach.
– Co tam
macie? – zapytał męski głos, a my nagle tacy zestrachani. To zabawne jak łatwo
człowiek traci pewność siebie w takich momentach.
– Ale wam
stracha napędziłem – zaśmiał się Tyler. Wiedziałem już, że to on bo opuścił
latarkę.
– Znasz
gościa? – zapytał Marcel lekko drżącym głosem.
– Pewnie,
kumpel szwagra mojej laski. Poza tym to prawdziwy ziom, a nie jakiś przybłęda –
wyjaśniłem i zbiłem z Tylerem sztamę, a potem znów oparłem się jedną nogą o
murek, tak jak wcześniej.
Tyler
musiałem przyznać też miał styl. Ceglaste rurki, flanelowa koszula w kratę, w
odcieniach czerwieni i granatu, taka za duża, rozpięta. Pod spodem T-shirt z
napisem „40 milionów serc bije tutaj, zimny kraj, zimne flow, zimna wóda”.
– Gural
wydał taką koszulkę? – zapytałem z ciekawości.
– Coś ty, to
czarna farba do ubrań na białej koszulce, wystarczył szablon, a co? Chcesz
taką? – dopytywał.
– Nie,
wolałbym „Przede mną nie było takich, i nie będzie po mnie. To ja sprawiłem, że
zaczęły się w tym mieście zbrodnie…”. Mam nawet taką koszulkę z krzyżem i
Jezusem, żółta jest, taka przyblakła, a krzyżyk brązowy, dasz na tym radę? –
zapytałem.
– Pewnie,
przynieś, a zrobię. A na pleckach też coś chcesz?
– „Mówili o
mnie wszędzie, strach paraliżował ulice… Amen”.
– Spoko. To
jutro?
– Ok –
odpowiedziałem. – A ty co masz z tyłu?
– Nic. Daj
mi się z młodym przywitać. Ja być Tyler, a ty dziecko drogie? – zapytał w
kierunku Marcela.
– Marcel,
panie wielce dorosły. Palisz z nami? – Tyler oczywiście nie odmówił
Spaliliśmy i
wsiedliśmy do wozu, bo zarówno ja jak i Marc nie mieliśmy lepszych planów, a
Tyler miał całkiem niezły wóz i pełny bak paliwa.
– Muszę
wpaść po taką jedną – wyznał. – Damian, będziesz musiał się przesiąść do tyłu.
Ona usiądzie z przodu – dodał.
– Laska
ważniejsza ode mnie, stary, no co ty? – zapytałem.
–
Przebolejesz, weźmiesz na klatę – odpowiedział i zatrzymał się przed gimnazjum
państwowym słabej rangi, wiem bo sam planowałem tam uczęszczać kiedy w końcu
uda mi się zdać piątą klasę, a ponieważ do szkoły było mi nie po drodze, to się
raczej nie uda.
– Dominika –
powiedziałem do dziewczyny, której Tyler otworzył drzwi.
– Cześć
Damian, jak tam po ostatniej imprezie?
– Mówisz o
klubówce czy domówce. Po domówce ogarniałem wszystko bo te dwie smarkate się
spiły, a po klubówce to całkiem, całkiem, nie powiem żeby było nieprzyjemnie –
odpowiedziałem i uścisnąłem jej dłoń. Miała paznokcie umalowane na granatowo,
tylko serdeczne na czerwono. Zawsze zwracałem u kobiet uwagę na dłonie,
paznokcie i ubiór.
– Nie
wiedziałem, że się znacie – powiedział Tyler zapinając pasy.
– Znamy to
za dużo powiedziane. Jego wujek jest kolegą mojego brata. Witek, wiesz który,
ten z baru? – tłumaczyła Dominika.
– Chyba
chadzamy do innych barów, nie znam żadnego Witka – wyjaśnił Tyler.
– A wy skąd
się znacie? – zapytała Dominika.
– A to
zawiłe może być. Mój przyjaciel ma pod opieką siostrę swojej żony. Wiesz który?
Ten co z nami śpiewał na weselu.
–
Śpiewaliście na weselu? – zapytał Marcel, a Tyler załamał się w sobie, było to
po nim widać. Dominika za to była uradowana.
– Wiem już,
Damian jest chłopakiem Karoliny, stąd się… ale nie wiedziałam, że Karol się z
nim przyjaźni.
– Coś ty, on
go nie znosi, ale ja szczeniaka lubię – wyznał Tyler.
– Dzięki
wielkie – powiedziałem.
– Nie
dziękuj, nie dziękuj, za wcześnie. Podjedziemy po Amandę to podziękujesz –
wypaliła Dominika.
– Po tą od
tego Wojaka? – pytał Tyler.
– Jakiego
wojaka? O czym wy w ogóle pieprzycie? Pierw wesele, teraz wojsko, to jakiś
szyfr? – dopytywał Marcel.
– No bo mi
brakowało kaski, i się wbiłem jako orkiestra na wesele. Całkiem dobrze nam
poszło i mamy jeszcze trzy zlecenie takie. Tak, że Domi będzie kaska.
– I dobrze,
przyda mi się – przyznała dziewczyna.
– Ej wy, ja
całkiem dobrze śpiewam. A z kasą u mnie też krucho. Nie potrzebujecie kogoś
takiego jak ja? – zapytałem.
– Jak
nauczysz się grać na keyboardzie to świetnie by było – odpowiedział Tyler.
– Kilka
potrafię ze słuchu, kiedyś odbyłem kilka lekcji, jak znajdziesz kogoś kto mi
przypomni to w dwa tygodnie pilnie ćwiczę i wtedy podejmiecie decyzje –
zaproponowałem.
– Zamierzasz
śpiewać na weseliskach? – zdziwił się Marcel.
– Żadna
praca nie hańbi. Moja matka sprząta w hotelu, ledwo wiążemy koniec z końcem.
Przyda się gotówka, zrozum. Teraz jest w ciąży, będzie na zwolnieniu, pierwsza
do odstrzału by wylecieć.
– Taka
polska rzeczywistość młody, ale co ty możesz wiedzieć skoro takiś umundurowany
– wyjaśniła Domi Marcelowi.
– To nie
moja wina, że mam bogatą matkę i dziadka.
– A ojca? –
zapytałem.
– A to taki
szczeniak na ich posyłki, zresztą kiedyś był psem to nawet na szczeniaczka pasuje
– zakpił Marc. – Co z tym Wojakiem?
– No bo
Amanda, ta co z Damiankiem… ehe… ehe – odchrząknęła znacząco Dominika. – Ma takiego…
–
Przyjaciela – podsunął jej słowo Tyler.
– No właśnie
przyjaciela i on był z nią pierwsza naszą publicznością na pierwszej i jedynej
próbie generalnej z publiką – wyjaśniła Dominika.
– A czemu
Tyler na niego mówi Wojak?
– No właśnie
Tyler, czemu? – zapytała Domi po głębszym zastanowieniu.
– No bo to
legionista.
– Kto? –
zapytali Dominika i Marcel chórem.
–
Legionista, koleś z legi cudzoziemskiej tak? – zapytałem po chwili. – Taki
oddział Francuski – dodałem.
– No
dokładnie, to ci od „macka” – wyjaśnił Tyler.
– Wiem,
chciałem kiedyś, właściwie to chyba nadal chcę się tam zaciągnąć na
siedemnastkę, ale z wykonywaniem rozkazów mogłoby być u mnie kiepsko – wyjaśnił
Damian.
– Nie
gadajmy o wojsku, to mnie nudzi. Swoją drogą ciekawe skąd wiesz, że to
wojskowy? – zapytała Dominika.
– A widzisz,
bo wiem i już. Bo z nim po pijackiemu gadałem – powiedział Tyler z uśmiechem na
ustach. – To gdzie po tą Amandzie, co? – zapytał.
– Pod
szpital.
– Miała
wypadek? – zapytałem ja, ale widać było po minie, że Tyler chciał zadać to samo
pytanie.
– Coś ty,
Amanda i wypadki? Ona je sprowadza na innych, a sama jest w czepku urodzona, z
pancerzem grubszym niż rycerska zbroja – zakpiła Domi i zaczęła rozpinać
kurtkę, w końcu zdjęła ją całkiem.
– A ty to
się chcesz Tylerowi spodobać z tą flagą Anglii? – zapytałem gdy dostrzegłem, że
Dominika pod kurtką ma luźną bluzeczkę ze śliskiego materiału, całą w motyw
flagi.
– Tyler jest
Nowojorczykiem mój drogi, gdybym chciała się mu spodobać założyłabym bluzkę z
dużym dekoltem i postacią Binladena. Na to by z pewnością zwrócił uwagę –
odgryzła się.
– Jednak
styl masz super. Bluzka cała granatowa z tymi akcentami bieli i czerwieni.
Paznokcie pod kolor, granatowa kurtka, czerwone rurki. Podobasz mi się taka –
pochwalił ją Tyler.
– Oj
dziękuje za komplement, wybacz, ale się nie rozpłynę – zadrwiła, a on pokiwał
głową na boki, pogodził się z porażką, wziął na klatę to, że takiej jak ona nie
zdobędzie.
– Mów lepiej
co z tą Amandą – przypomniałem.
– No bo
Amanda kręci z takim rudawym blondynem.
– Rudy to
wredny – wciąłem jej się w zdanie.
– Jak moja
matka – poparł mnie Marcel, a my na niego spojrzeliśmy. – No co, ona jest
naprawdę wredna – bronił dalej swoich racji.
– Wierzymy,
jak chcesz to przepić, to w schowku usadowionym w drzwiach jest butelka –
zaproponował w ten sposób drinka bez popity Tyler.
– I dopiero
teraz to mówisz?! – zganiłem go. – Marcel dawaj tą butelkę! – poleciłem. – I co
z tą Łamandą? – przejęzyczyłem się.
– Nie
połamała się, więc Łamandą raczej nie jest, ale kręci z takim neurologiem
dziecięcym, albo kardiologiem. Coś w ten deseń – wyjaśniła Domi.
– Ta to się
umie przepychać łokćmi – zaczął Tyler, ale Dominika mu przerwała poprawiając
go.
– Łokciami.
– Chodzi o
to, że si pnie po drabinie hierarchii społecznej, tak jakby awansuje w
przyspieszonym tempie. Pierw ten Wojak, teraz lekarz, wcześniej był taki
blondyn ze sklepu ze starociami, czyli sprzedawca…
–
Antykwariusz – poprawiła go Dominika.
– Tak czy
siak, kolejny będzie sędzią, albo politykiem, ja wam to gwarantuje, mogę się o
wszystko co mam założyć – stwierdził Tyler.
– A ja
mówię, że stanie na lekarzu – powiedziałem pewnie i podałem Tylerowi dłoń.
Marcel przeciął, a zakład był o skrzynkę piwa.
W końcu
znaleźliśmy się pod szpitalem i czekaliśmy w milczeniu na Amandzie. Dominika
miała dość ciszy i zaczęła przeglądać płyty jakie Tyler miał w schowku.
– Załącz coś
– powiedział Marcel zaraz po zrobieniu łyku, który słabo mu wszedł.
– Też tak
myślę. Może jakaś staroć? – zaproponowała Dominika.
– Też tak
myślę. Pośpiewamy sobie, pochwalę się wam moim talentem – zaproponowałem.
– Bo Damian
od kiedy go znam to zawsze uważa się za najprzystojniejszego, najmądrzejszego,
najlogiczniejmyślacego i na dodatek za skromnego – wyjaśnił Marcel.
– No
skromniacha to ze mnie akurat jest, no nie Domi, no przyznajcie mi racje,
będzie mi miło – nalegałem z dziecięcym wyrazem twarzy i poczochrałem Tylera po
włosach.
– Masz swoją
racje. W nagrodę możesz wybrać piosenkę, ale nie powiem ci co jest pod danym
numerkiem, masz tylko strzelić w numerek – powiedziała Dominika.
– Strzelił
to ja bym numerek, ale skoro nie ma możliwości, to się strzeleniem w numerek
zadowolę. Siedemnastka jest? – zapytałem.
– Jest do
dwudziestu trzech. To ma być osiemnasty track? – zapytała ta blondyna.
– Ma być.
– Już się
robi – powiedziała i zaczęła klikać na Tylera sprzęcie, aż wreszcie się jej
udało dobrnąć do osiemnastego utworu i wnętrze całego samochodu wypełniło się
dźwiękiem.
Effect – Będę kawalerem:
1. Robić mi się nie chce,
No bo nie mam po co.
Lubię pospać za dnia,
Pobawić się nocą.
I choć mówią leniu,
Może to i prawda.
Lecz szaleje za mną,
Każda młoda panna.
Ref: x2
Będę kawalerem,
Aż do końca świata.
Nie zostanę księdzem,
Jakby chciał mój tata.
Będę kawalerem,
To mi się opłaca.
Żeby ciemną nocą,
Dziewczyny obracać.
2. Mężem nie zostanę,
Choć nie jedna chciała.
Do ołtarza siłą,
Ciągnąć próbowała.
Bo nie w moim stylu,
Dziewczynie obiecać.
Kiedy za pięć minut,
Inna mnie nakręca.
– Puściłam
jej strzałkę, za jakieś piętnaście minut będzie, bo kończą – powiedziała
Dominika po przeczytaniu smsa.
– Co kończą?
– dopytywał Marcel.
– Domyśl się
młody – rozkazał mu Tyler. – Teraz twoja kolei. Wybieraj utwór.
– Bo ja
wiem, może siódemka – powiedział niepewnie Marcel.
Universe – Kocham cię ojcze:
Kocham Cię, Ojcze, za styl
kocham naprawdę, jak syn
wszystko, co było, to było
ważne jest dzisiaj i miłość
Ref.
Kocham Cię, Ojcze, tak jak nikt
choć w sercu śpi jakiś ból
zrodzony z kłamstw i bzdur
Kocham Cię, Ojcze, dzień po dniu
bez pustych słów, ale szczerze
naprawdę w Ciebie wierzę
Można odpuścić i żyć
można dziennie pić na umór i zgnić
lecz kimże jest człowiek bez czci
mały i żadny, jak pył, więc
Ref.
Kocham Cię, Ojcze, tak jak nikt
choć w sercu śpi jakiś ból
zrodzony z kłamstw i bzdur
kocham Cię, Ojcze, dzień po dniu
bez pustych słów, ale szczerze
naprawdę w Ciebie wierzę
– Kto teraz?
– zapytał Tyler.
– Ty, ja
będę na końcu, bo musisz zmienić płytę. To już znam na pamięć.
– Dziewięć!
– wykrzyknął Tyler.
NDK – Wawele:
Czy chcesz być członkiem i mieć
z innymi członkami dobre stosunki
Dziwnie brzmi to ale takie są warunki
Egzystencji prawie każdej korporacji
Wierzysz że tak nie jest-niestety nie masz racji
Wielu oszukuje się wierzy w nie swoje marzenia
System pobudza w nich władcze pragnienia
Kontrolując, ulepszając efektywność swego przodownictwa
Powracają do zamierzchłych czasów niewolnictwa
Najwyższymi wartościami dzisiaj pieniądz i praca
Najwyższy czas wyleczyć moralnego kaca
Zrobić cos dobrego - jebać czy się opłaca
Bo ciągle robienie forsy życie skraca
Zazdrość, chciwość, wielka chęć posiadania
Bardzo skutecznie dzisiaj ludzi omamia
Teraz złodziej i cwaniak jest ogólnie szanowany
A dobry i uczciwy frajerem nazywany
ref.
Nie zawładną mną wasze żądze
wiem ze szczęścia nie dają pieniądze
chce spokoju chce ukojenia
nie materialne są moje marzenia
Ja wole pić tanie piwo na ławce w parku
Niż mieć markowe alkohole w swoim barku
W swoim biurze siedzieć w fotelu w garniturze
Gwałcić tych na dole, lizać dupę tym na górze
Później w lustro patrzeć i widzieć wampira
Co bogaci się tym że inny za niego tyra
Oszukiwać sam siebie że tak niestety musi być
że regułą tego świata jest cudzą krew pić
Wielu w pogoni za forsą zarabiają miliony
Potracili swe rodziny, synów, matki, córki, żony
Zamiast przyjaciół mają współpracowników
Niewolnicy wskaźników, giełdowych wyników
Jak tu się nie zgubić w tym całym burdelu
Wszak uczciwych ludzi pozostało niewielu
Ciekawe kiedy przestaniemy żyć w obłudzie
Zrozumiemy że bogactwo to nie pieniądz tylko ludzie są
ref.
Nie zawładną mną wasze żądze
wiem ze szczęścia nie dają pieniądze
chce spokoju chce ukojenia
nie materialne są moje marzenia
– Zmieniłem
płytę. Wybieraj – polecił Tyler.
– Jedynka –
padła odpowiedź z ust Dominiki, a Tyl uśmiechnął się jakoś tak krzywo.
Wdowa & Docza – Wierna suka:
Nie wiem czy to mój styl
Nie wiem czy to mój uśmiech
On nie chce nikogo prócz mnie
Jest w pół do ósmej, dzwoni od rana
Od momentu gdy się z nim rozstałam [dramat]
Paść na kolana chce. Nie może zasnąć
I zawsze się wkurza, gdy rzucam słuchawką
Zna swoją wartość Papa jest twardy
Później w sypialni tylko dostaję klapsy
Kocham jak patrzy chociaż nie robi wyznań
To trzyma za rękę jak prawdziwy mężczyzna
Ja jak mała dziewczynka się poddaje posłusznie
Jak zawoła to przyjdę jak rozkaże to pójdę
Jego dłonie sprawiają że mam dreszcze
Jego język sprawia że jęczę
Pozwalam by robił ze mną wszystko
Chce być jego żoną chce być jego dziwką
Jego zapach do gorączki rozgrzewa
Za jego ciało dam się sponiewierać
Jego słowo i padam na kolana
Jestem wierną suką mego pana!
Wiem że to jest ten styl
Wiem że to jest ten uśmiech
Który sprawia że mówię nie odpuszczę
Jest w pół do ósmej, następnego dnia rano
Lecz nie pytaj mnie jeszcze jak się spało[dobranoc]
Tracę tożsamość jak głodna towaru
Inna dziewczyna obok niego,
Sprawia że dostaję szału
To jak biała gorączka i zaczynam się gubić
On ma antidotum w oczach odżywia mój umysł
Nie odbiera telefonów czasem poza zasięgiem
Ale wiem że tylko po to bym myślała o nim częściej
Więc udaję pretensję, płaczę, krzyczę
Chociaż wiem że ma mój numer
Jako pierwszy na liście
Tylko ja sypiam w jego ramionach
To dla niego zostałam stworzona
Tylko mnie nazywa kochaniem
To mój teren pod jego ubraniem
To moje imię ma na ramieniu
Tylko ze mną na tylnym siedzeniu
Moje paznokcie na jego plecach
I to ja będę matką jego dziecka
– Widzę, że
doskonale się bawicie – zabrzmiał głos Amandy, która od razu władowała się do
środka, rzucając do Marcela: – Mały posuń się.
– Pewnie,
pewnie.
– Cześć –
powiedziałem do niej.
– Ty. –
Widać, że nie ucieszyła się na mój widok, bo teatralnie przewróciła oczami. –
Jak ci było? Dominik tak?
– Damian –
poprawiłem ją.
– Cześć
Damian. Cześć reszta – przywitała się.
– Możemy już
jechać, czy jeszcze na kogoś czekamy? – zapytał Tyler.
– Możemy –
odpowiedziała mu Domi i poklepała go po dłoni, która miał na gałce do zmiany
biegów. Jakby dawała jemu tym znak, że może ruszać, a w rzeczywistości wydawało
mi się, że po prostu chciała go dotknąć, poczuć jego ciepło, bo ona wydawała
się chłodna, zdystansowana. Może chciała się nim po prostu ogrzać.
– A mógłbyś
mnie po brata podrzucić do przedszkola? – zapytał Marcel. – Na śmierć o nim
zapomniałem.
– Mogę, a
jakiś fajny ten mały, bo ja to nawet lubię dzieci – wyznał Tyler.
– Zajebisty.
– Ale nie
musisz się z nim zwijać od razu do domu? – zapytałem, bo szczerze nie chciałem
zostać sam z Amandą na tylnym siedzeniu.
– Pewnie, że
nie. Matka i tak zajęta sobą, a ojciec u jakieś dupy – odrzekł Marcel, a Tyler
przyśpieszył.
– Darek
się przestał odzywać – powiedziała Dominika ni z tego, ni z owego, chyba do
Amandy.
– To
się gościem nie przejmuj – wtrącił Marcel.
– Ale
tak bez powodu? – dopytywała Amanda, a ja tylko byłem biernym przysłuchiwaczem
tej rozmowy.
– Gdzie
to przedszkole? – zapytał w międzyczasie Tyler, a Marcel go nakierowywał.
Spojrzałem
po wszystkich. Byli młodzi, za młodzi jak na takie problemy, ja sam byłem wśród
nich i także byłem za młody. Tyler w skupieniu patrzył na drogę, choć oczy miał
wytrzeszczone przez marihuanę, takie w gotowości. Amanda żuła gumę czasem
kręcąc ją na palcu i patrzyła w boczną szybę, była jakaś przygaszona. Tez w
mundurku, podobnie jak Marcel, pomału zacząłem uważać, że to taka moda. On
jednak miał niedbale zawiązany krawat, czapkę i kurtkę skórzaną, którą
wcześniej wyjął z plecaka, bo Auto było słabo grzewcze. Amanda za to miała
rozpięty sweterek, koszule także rozpiętą na tyle by można było podziwiać jej
biust, była idealna, ale miała zbyt drogą biżuterie jak na uczennicę,
przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Dominika za to patrzyła w dal, jakoś
tak smutno, jakby coś zostało już za nią, a przecież przed nią jeszcze więcej.
Na Boga, miała tylko szesnaście lat. Zastanawiałem się kiedy i moje życie tak
ucieknie, kiedy stracę grunt pod nogami, kiedy po raz pierwszy poczuje co to
znaczy nieodwzajemniona miłość.
– Było
wszystko dobrze, łaziliśmy po plażach, zwiedzaliśmy lasy…
– Lasy?
– przerwała jej Amanda.
– Nie w
tym sensie co myślisz. My po prostu sporo rozmawialiśmy.
– Teraz
to się tak nazywa – wtrącił Marcel z zacieszem.
– Cicho
młody, ja tego słucham. Domi jeśli cię zostawił, to nie był tego wart – wyznał
Tyler, a jego dłoń dotknęła kolana Dominiki opiętego obcisłymi dżinsami.
– Ty
też nie jesteś mnie wart, weź tą łapę z mojej nogi – warknęła, mało by
brakowało, a by na niego zaszczekała.
–
Dobra, chciałem przecież dobrze.
–
Dziewczyny, czy można kochać kilka razy? – zapytałem tak jakby samoistnie, sam
nie wierzyłem, że te słowa wypłynęły z moich ust.
– Ja
już raz kochałam – wyznała Amanda od niechcenia.
– I jak
to się skończyło? – dopytywałem patrząc na nią, choć ona nie patrzyła na mnie,
a pół niej zasłaniał mi Marcel co był po środku.
–
Różnie, raz pięknie, innym razem całkiem zwyczajnie. Kiedy jest zwyczajnie to
marzysz o tym by było pięknie, ale zaraz po pięknie z reguły następuje to co
złe. Wyrzuty sumienia, chwila słabości, żal za grzechy i takie inne, których
pewnie nie zrozumiesz – urwała temat i otworzyła szybę, wypluła gumę na
zewnątrz i spojrzała na mnie w wyczekiwaniu co powiem.
– Może
zrozumiem. Jednak czemu to się skończyło? Ty tego chciałaś, czy on? –
zapytałem.
– A
może ona co? – powiedziała Amanda i puściła do mnie oczko.
– Nie
to niemożliwe, na lesbę nie wyglądasz. Wkręcasz mnie. Tyler powiedz, że mnie
wkręca.
– Nie
wkręca, my się kochamy – powiedziała Dominika tak udawanie, po czym odwróciła
się na fotelu umiejscowionym z przodu tak by wychylić się w kierunku Amandy i
nie wierzyłem w to co widziałem. Pocałunek, taki autentyczny, na bezczelnego.
–
Fatalny masz smak błyszczyka, nienawidzę białej czekolady – rzekła Dominika
kiedy nasz męskie gwizdy i inne takie już opadły.
– Ale
się zgrywacie – zagrzmiał Tyler i już zaparkował pod przedszkolem Szymona,
brata Marcela. Byliśmy oczywiście po niego spóźnieni, bo Marc za późno sobie o
młodszym bracie przypomniał.
–A
poważnie czemu wam nie wyszło z nimi? – drążyłem temat, bo szkoda mi było tych
dziewczyn. Obie były piękne, choć każda na swój sposób, obie ciekawe, rozgadane
i w głębi serca dobre. Zasługiwały na szczęście, bardziej niż ta suka,
Karolina.
–
Fatalnie jest gdy przyjaźń zamienia się w coś więcej, bo to jakby nie
dotrzymywanie słowa, takie kłamstwo. Kiedy mówiłam do niego byśmy zostali
przyjaciółmi, kiedy jemu to proponowałam bo on nie chciał związku to z góry
wiedziałam, że kłamię, że już mnie pociąga, że czekam tylko na coś więcej z
jego strony – mówiła Dominika i przy każdym „że” robiła łyk whisky prosto z
gwinta. – Wymsknęło mi się, że mi na nim zależy, zapytał, czy jak na
przyjacielu, a ja nie umiałam odpowiedzieć i uznał, że lepiej to zakończyć
skoro się nie odzywa – dodała potem podając butelkę Amandzie.
– A z
tobą jak było? – zapytał Tyler i klepnął Amandę w łydkę, bo ta już zdążyła ją
położyć na podłokietniku, który był przy jego dłoni.
– A ja
byłam bardzo młoda, za młoda by wiedzieć co to miłość, ale wiedza nie jest
wyznacznikiem czynów. Niestety – powiedziała pewna swego i odkręciła butelkę,
która była zakręcona tak „byle by być”. – Jak już mówiłam, byłam głupia,
naiwna…
–
Amanda możesz to powtórzyć, bo nie włączyłam dyktafonu? – zapytała Dominika
żartem. – Ty przyznająca się do głupoty i naiwności, to się może nie powtórzyć,
a chciałam coś zostawić dla twoich przyszłych pokoleń.
– Ty
byłaś młoda, a on był starszy? – zapytałem.
– Tak,
starszy kilka, kilkanaście lat – odpowiedziała z bladym uśmiechem i wypiła
jednym duszkiem z 1/7 butelki.
–
Wykorzystał cię i zostawił? – zapytał Tyler. – Przecież takiej jak ty nie da
się zostawić – dodał z uśmiechem i uklęknął na siedzeniu, by móc patrzeć na tą
blond piękność.
–
Widocznie można. I nie wykorzystał mnie. Nigdy z nim nie spałam, znaczy w
jednym łóżku tak, ale seks taki klasyczny, to nigdy.
– Jak
to? – zapytaliśmy niemal jednocześnie z Tylem, a Szymon w tym czasie zapukał do
szyby samochodowej, po mojej stronie.
– Część
mały, kto ty? – zapytałem.
–
Symon, a Malcel posedł po fajki, wpuść mnie ktoś – zażądał. Otworzyłem więc mu
drzwi i posadziłem sobie na kolanach, ale najwidoczniej wolał iść do przodu, bo
uklęknął na podłokietniku między siedzeniami Tylera i Domi, a nawet nie zwrócił
uwagi na to, że depcze po Amandzie, która z oburzoną miną wysuwała spod jego
drobnych nóżek swoją stopę.
– To
jak to było? – zahaczyłem znów o temat.
– Nic
nie był, był mi zakazany.
– Coś
jak rodzony brat? – dopytywał Tyler.
– Jak
rodzony brat, jak ojciec… dziadek, albo takie tam – odrzekła, a ja domyśliłem
się, że musi chodzić o ojca, albo o ojca, albo o ojczyma jeśli takowego miała.
– To
jak ty się w to wkręciłaś? – dopytywałem.
–
Czasem wystarczy chwila, coś co łatwi pominąć w tłumie, ale jeśli nagle ktoś
się tobą interesuje to to czujesz.
– A
Amanda zawsze lubiła jak się nią interesowano – wtrąciła Dominika, a Amanda
wyszczerzyła się z dumy i rzuciła:
– No
właśnie, ale wracając do tematu to był błąd, bo on pojawił się i odszedł z
mojego życia. Tak po prostu, jakby za sprawą magii. Tylko, że tym zniknięciem
to zabrał całą magię i sprawił, że ja już w nią nie wierze – powiedziała tym
razem tak całkiem, całkiem serio. Tak bardzo serio, że aż miała łzy w oczach.
Postanowiłem więc się zamknąć i nie rozdrapywać starych ran.
– Nie
wierzysz od tamtej pory w miłość? – Dobiegł moich uszu głos Tylera.
– Nigdy
nie wierzyłam w miłość, ale wierzyłam w kochanie, w tą przynależność do kogoś.
A teraz nienawidzę być zależna od nikogo, nie chcę już do nikogo należeć.
Dziwnym jednak jest fakt, że by to osiągnąć pierw muszę należeć do kogoś –
wyznała pokrętnie. – Nie drążcie tematu, pijcie lepiej – dodała podając
Tylerowi whisky, ale on był tak zamurowany, że nawet nie zrobił łyka. Zabrałem
ją więc mu z dłoni, a on w tym czasie włączył muzykę. Usłyszałem pierwsze nuty
nieznanej mi wcześniej piosenki, postanowiłem wsłuchać się w tekst, a reszta
chyba poszła za moim przykładem.
Papa dance – Ona była inna:
Serce
podpalił zapałką i zwiał,
płomień
ją parzył i grzał.
Była
sama wśród tych miejsc,
gdzie
przeżyli raj...
Jesień
mijała w czekaniu i łzach,
aż
listonosz sam napisać chciał.
Szeptali
w krąg, zapomni, przejdzie jej...
Pierwsza
zwrotka niemal od razu mi się skojarzyła z dziewczynami. Zarówno Dominice, jak
i Amandzie ktoś podpalił serce, na chwilę. Nagle zostały same, w tych samych
domach, w tych samych łózkach, w tych samych ubraniach, w których pierwszy raz
się na przykład całowały z tymi mężczyznami. Zapewne Amanda czekała na zmianę
decyzji tego faceta, miała nadzieje wtedy, że on wróci, że wszystko dla niej
rzuci, że zawalczą o wspólną przyszłość. Z drugiej strony wiedziała, że to
niemożliwe, ale jednak marzenia czasami chcemy by się spełniły. Teraz była
zimną seks bombą i nie wyobrażałem sobie jej cierpiącej inaczej niż dziś, ale
zapewne cierpiała jak każda dziewczyna. Pewnie lała wiadra łez, których nikt
nie otarł na czas, którym pozwolono bezwiednie spadać. Może nawet czuła się
winna, może przez to tak zlodowaciała. Dominika jednak nadal miała szanse, była
szansa, że ktoś się pojawi i ukoi jej cierpienie, że nie zostanie z tym
wszystkim sama. Jednak jaki facet okaże się lepszy od jej wyśnionego ideału? Od
tego, który już istnieje, z którym już tyle przeszła, z którym pragnęła przejść
jeszcze więcej? Chyba nie ma takiego, a szkoda… cóż zawsze jest nadzieja. Z
pewnością słowa „zapomnisz” na nic się tutaj zdadzą.
Ref. Ona była inna,
klejnot w szarym tle,
wierna niby cień,
niedostępna jak wymyślony brzeg...
Początek
refrenu skojarzył mi się z Dominiką, być może dlatego, że Tyler to do niej
zaśpiewał, ale nie… w sumie to nie było według niego o niej. On patrzył tylko w
jej stronę i poruszał ustami, ale myślami był zupełnie gdzie indziej. Tak jakby
i jego ktoś opuścił, choć nie… nie opuścił, a wybrał drogę na skróty i gdzieś
po drodze zabłądził. Pamiętam jak mi opowiadał o swoim ideale, który albo
kiedyś będzie jego w pełni, albo już nigdy jej nie zobaczy, bo postawił
wszystko na jedną kartę. Opowiadał dużo o wierności, co nie jest stanem
fizycznym, nie jest materialna a duchowa. Uświadomił mi wtedy, że czasami
większą godność i wierność w sobie dziwka, niż salonowy pudel trzymany pod
kloszem. Bo ta dziwka najczęściej pragnie normalności i pieprząc się z setką
facetów miesięcznie bywa, że myśli o tym jedynym, którego kiedyś kochała, albo
o czymkolwiek by się wyłączyć. Pudle salonowe są inne, zrywają się ze smyczy,
wychodzą spod klosza i zaczynają używać życia. Pudelki zdradzając smakują seks,
należą do niego nie tylko fizycznie, ale i psychicznie, emocjonalnie.
Emocjonalność i charakter dziwki często jest zarezerwowana tylko dla tego
jedynego, tego, który być może kiedyś wyciągnie ją z bagna, reszta zna tylko
jej aktorstwo, rolę, którą przyszło jej odgrywać na deskach ich teatru.
Ona była inna,
prosta, smukła tak
Dumna w swoim „nie”
niedostępna jak wymyślony brzeg
czy sen...
Po tym
fragmencie utworu na myśl przyszła mi moja przyjaciółka Angelika, ona też była
prosta i smukła, choć tego drugiego nie potrafiła uwidocznić. To jej chyba
najbardziej szkodziło w kontaktach z dziewczynami. Urodziła się kobietą, ale
chyba wolałaby być chłopcem, miała więcej męskich zachować. Zdałem sobie
sprawę, że jeśli kiedyś ktoś odeprze to jej dumne „nie” to będzie miał to o
czym inni marzyli, o czym marzy większość facetów, ale wgłębi. Ten facet będzie
miał to co sam osiągnął, rozkocha ją w sobie ona się zmieni dla niego. Inni
będą żałować, że przeoczyli różę wśród pokrzyw, albo brylant w piasku, ale to
tylko ich wina, bo byli zbyt leniwi i chcieli mieć wszystko podane na tacy
zamiast sami dać coś od siebie, a przecież nie od dziś wiadomo dwie istotne
rzeczy. Róża by wyrosła to trzeba o nią dbać i ją pielęgnować, a brylant jest
zawsze tylko diamentem, który trzeba oszlifować, a wcześniej to zwykły czarny
węgiel, który tylko przy odpowiednich warunkach zmienia się w szlachetny
kamień.
Nagle
muzyka ustała i to nie był koniec świata, choć gdzieś tam w tej jednej
sekundzie dla kogoś z pewnością był koniec świata. Być może nie dla jednego.
Zapewne jakaś matka straciła syna, jakaś córeczka tatusia, albo brat zabijał
brata powoli i boleśnie. Być może gdzieś, w środku Afryki jakieś dziecko
żebrało o kromkę chleba, a we Francji w tej samej chwili kilkoro dzieci karmiło
łabędzie i kaczki kruszonym chlebem, całym bochenkiem. Może jeden umierał z
głodu, a inny wyrzucał jedzenie do kocha, bo tak i już. Bo świat jest zły. U
nas jednak koniec świata nie nastąpił, choć wszyscy tego pragnęliśmy,
przynajmniej tak mi się wydawało. Póki co jednak muzyka ustała, a umierać bez
tła melodii jest do bani. Pogodziłem się więc z tym, że nasze umieranie odejdzie
na kilka chwil od nas, na kilka tygodni, może lat, bo to tylko Tyler włączył
pauzę, nic się jeszcze nie stało. Marcel wszedł do środka, omijając mnie
nadepnął na stopę. Szymek dalej klękał na podłokietniku, ale to trwało tylko
chwilę, bo Dominika okazała się trzeźwa umysłowo i nie pozwoliła mu na to.
Wzięła małego na kolanka i trzymała mocno by czasem podczas hamowania nie
wypadł przed przednią szybę. Nikt inny o to nie dbał, nawet jego brat. Marcel w
tym czasie wyjął lusterko z portfela, bo stanęliśmy w korku. Wyjął też samarkę
z białym proszkiem. On zapragnął chwili ekstazy, czegoś co znaczy więcej niż
być, chcieć i mieć… zapragnął oderwania się od rzeczywistości, a ja… Ja to już
byłem bardzo podpity tą starą szkocką.
– Co
robimy? – zapytał Tyler kiedy Marcel już wciągnął kreskę i zaproponował innym,
że im także może posypać szczurka. Ja ze względu na widok ojca po prochach
wolałem tego nie tykać.
– Jak
masz trawę to chętnie, ale to jak gdzieś staniemy, nie będę dziecka truła –
powiedziała Amanda.
– A
fety nie chcesz? – zapytał.
– Abym
wyglądała jak wieszak na ubranie i nie zdała matury w przyszłości przez dziury
na mózgu. Nie, naprawdę dzięki za gościnę swoim towarem, ale wolę nie –
odpowiedziała. Tyler jednak wyciągnął dłoń zachęcającą, wiszącą w Marcela
palcach, tuż przy jego uchu małą folijkę.
– Jeśli
ty to weźmiesz, to ja też! – zagroziła Dominika, a on spojrzał na nią tak
zwyczajnie, ale ze smutkiem.
–
Dlaczego chcesz sobie niszczyć życie? – zapytał.
– Z
tego samego powodu co ty. Po prostu żyje z sobą, dla siebie – odrzekła patrząc
mu w oczy, a potem to Szymonek został przekazany do tyłu, tym razem na ręce
Amandy, która uczyła go jakiegoś wierszyka o dziatkach co poszły na wzgórek,
zmówić paciorek. Było też coś o zbóju co miał maleńkiego synka i darował życie
temu kupcowi, co te dzieci się modliły by ojciec wrócił cały, ale jak to zbój
zażyczył sobie czegoś w zamian – chciał by modlić się i za jego duszę.
To co
Amanda zrobiła było zwykłe i niezwykłe tak… odwróciła jego uwagę by nie widział
jak wszyscy w koło niego ćpają i piją, jak składamy kasę by kupić więcej
jakiegoś wyskokowego towaru. Jak pragniemy zatrzymać się w czasie i nigdy nie
wyjść z tego pierdolonego samochodu. Coś jakbyśmy pragnęli w nim zginąć, ale
przed tym powstrzymywało nas tylko to małe dziecko co teraz było już na moich
kolanach i wiązało na mnie krawat, który nie spostrzegłem kiedy zajebał swojemu
starszemu bratu prosto z szyi. Marcel miał odchyloną głowę do góry i leżał na
środku, był w innym świecie. Tyler prowadził, choć ledwie się trzymał. Mylił
nawet hamulec z gazem, często zapominał jak zmienia się bieg, ale Dominika
ochoczo mu pomagała. Ja patrzyłem na tego malca i w jego pełne nadziei i
niewinności oczy, jednocześnie miałem coś jakby wizje… wizje jego przyszłości.
Nie widziałem kim będzie, jak skończy, jaka będzie jego edukacja, ale
wiedziałem, że po dzisiejszym dniu nic nie będzie dla niego takie jak
wcześniej…
A
Amanda? Ta liczyła kasę. Uznała, że wspólnie mamy jakieś siedemdziesiąt
złotych, czyli niezbyt wiele, ale jednak na coś starczy.
– To
jak trzy flaszki? Może starczy na zero siódemki? – zapytała.
– A
sprzedadzą ci piękna? – zapytał Tyler wkurzająco, z równie wkurzającym
uśmiechem.
– O to
się nie martw, mam podrobioną legitymacje, a dowód zostawiłam u byłego chłopaka
mojej matki, czekam aż ojciec wróci z delegacji by po niego wrócić – prawiła
Ukochana tą swoją bajeczkę. Nagle uświadomiłem sobie, że w moich myślach była
ukochaną, bo jej imię to właśnie oznaczało.
–
Pomysł dobry, dzieciaki w mundurkach mają takie problemy. Ojciec mnie ostatnio
ze swoją nową dziewczyną zabrał na wspinaczkę, a jakąś jeszcze inną ma na
tapecie w telefonie – powiedział Marcel. – Znaczy jej tyłek tylko ma na tapecie
– poprawił się pośpiesznie.
– A ty
masz dziewczynę? – zapytał Tyler chyba tak dla zaczęcia tematu.
– Ja to
nie lubię dziewczyn, nie podniecają mnie. Ostatnio się martwiłem czy czasem nie
jestem gejem – wyznał nam swoje zmartwienia, a mnie zatkało. Boże z kim ja się
zadaje.
– Co to
gej? – zapytał Szymek jedzący za mnie moje drugie śniadanie bo jak się okazało,
dzieci z przedszkola wychodzą głodne, bo obiady są okropne, a tym prywaciarzom
płaci się majątek za te kilka godzin dziennie, które ten dzieciak dużo lepiej
spędziłby na ulicy. No i też więcej ulica by go nauczyła.
– Taki
pan co wali innego pana w tyłek – odpowiedziała Dominika.
– Ale
czym go wali? – zapytał Szymek, a ja zatkałem mu uszy zanim padła odpowiedź.
–
Jesteście idiotkami, obie, bez wyjątku! – naskoczyłem na Amandę i na Domi, bo
szkoda by tak słodkiego malca uświadamiali w taki sposób.
–
Szymuś gej to taki pan co kocha inaczej, bo kocha innego pana, zamiast panią –
wyjaśniłem, a Amanda pizgneła śmiechem, pustym jak ona w tej chwili, choć w
sumie to była inteligentna.
– Jak ja
tatę? Bo kocham tatę zamiast mamy – wyjaśnił Szymon.
– Nie,
tu chodzi o miłość do obcych. – zaczynałem tracić cierpliwość na te
tłumaczenia, szkoda mi było na to czasu.
– Ja
obcych nie kocham w ogóle, no może z wyjątkiem ciebie – powiedział Szymonek i uścisnął
mnie, tak na szyi, tak fajnie. Poczułem, że jakoś robi mi się tak ciepło na
sercu. Dziecko mające wszystko, markowe buty, mundurkowe przedszkole, zawsze
kasę na dobre i nowe zabawki, ale jednak brakowało mu najważniejszego –
zainteresowania.
– To ja
rozwiąże problem – stwierdziła Amanda i zbliżyła się do Marcela. Jej usta
połączyły się z jego ustami, jej dłoń była w jego kroku. Macała go przez
spodnie, ściskała, a ja żałowałem, że mój czas z nią już minął. Ja już to
przeżyłem, teraz jego kolei. – Poczułeś coś? – zapytała siadając z powrotem
prosto, a Tyler i Domi, aż usta otworzyli w przerażeniu.
– Taa,
tak – odrzekł zakłopotany niczym mały chłopczyk.
– Czyli
nie jesteś gejem – uspokoiła go Amanda, a potem wyszła poza samochód. Udała się
do sklepu, a ja ją obserwowałem. Muzyka na nowo rozbrzmiała…
Kiedy wysmukła sunęła przez park,
chłopcy patrzyli bez tchu
Każdy myślał,
"może mnie, powie kiedyś mój"
Świat się zataczał na boki gdy szła
Byli tacy, co tracili czas...
Patrzyłem
i nie tylko ja. Patrzył też Tyler, Marcel, a nawet Szymon przykleił się do
szyby. Amanda była podchmielona, ale szła prosto, pewnie, niczym dama. W tamtej
chwili ja miałem w głowię, że przeżyje z nią jeszcze choć jeden z moich razów,
a Tyler? Tyler pewnie widział w niej podobieństwo do swojego ideału, ale nawet
ona niebyła mu w stanie go zastąpić, dlatego odwrócił głowę i zerknął na
Dominikę. Ta była przeciwieństwem jego ideału i ja o tym wiedziałem jak nikt
inny, a to oznaczało jedno. W życiu nic nie idzie „klin klinem”, najlepiej
zastąpić coś starego przeciwieństwem tego starego, a może ono bardziej nas
zaskoczy, zafascynuje i nie będziemy żałować utraty tego co stare… może ta
zmiana czasami wychodzi na dobre? Może ja zapominając o Karolinie nie
powinienem patrzeć na Amandę, która była równie erotyczna i zdolna, a tym samym
biła mnie na głowę w półsłówkach nawet się w nie nie wdając. Może potrzebowałem
kłótni, a nie długich rozmów o dziełach sztuki, ale ja znałem tylko jedna
kobietę, z którą mogłem się kłócić godzinami i nigdy mnie to nie nudziło. Była
nią Anna, której szczerze nie cierpiałem.
– Nie
uwierzycie – powiedziała Amanda wsiadając do samochodu cała wkurwiona,
oczywiście bez zakupów. Dominika włączyła pauzę utworu by móc lepiej słyszeć
swoją przyjaciółkę.
– Tylko
niemów, że cię okradli – uprzedził Tyler z takim uśmiechem na twarzy, że
zdradził bezpośrednio, że on sam nie wierzy by tak mogło się stać.
– Ta
suka mi nie chciała sprzedać, bo legitymacja to nie dowód – wyznała, a my nie
potrafiliśmy pohamować śmiechu. Ona jednak nie podzielała naszego entuzjazmu. –
Ale wy wiecie, że to nie tego wina, nigdzie nie mają z tym problemu. Tylko ona
ma problem, bo jej facet obciął mnie wzrokiem. Zazdrosna szmata i tyle –
wybluzgała się Amanda, a potem dla sprawdzenia jej teorii do sklepu wysłaliśmy
Marcela i oczywiście on wrócił z zakupami. Rozsiadł się wygodnie niczym pan i
władca, nawet Amandzie język pokazał, a potem pauza została zwolniona przez ta
blondynę siedzącą na przednim siedzeniu.
Biegły za nią w ślad
głosy złe i myśli złe
Dziewczyn gniewny szept
zemstę w głowie ma,
lepszą od nas gra...
Ref. Ona była inna,
klejnot w szarym tle,
wierna niby cień,
niedostępna jak wymyślony brzeg...
Ona była inna,
prosta, smukła tak
Dumna w swoim nie
niedostępna jak wymyślony brzeg
Nagle
pomyślałem o Ance, o tym, ze to jedyna wierna mi kobieta, choć nigdy ze mną nie
była. Jedyna, która niczego nie udawała. Była na mnie zła to była, czasami mnie
trochę lubiła… no cóż nie bywała wylewna w uczuciach, ale to może i lepiej.
Przynajmniej można było się z nią pokłócić i nie mieć wyrzutów sumienia, bo ona
nie gnała do kąta i nie płakała w cudze ramiona. Ona znosiła to twarda, dumnie
i nie pozostawała nikomu dłużna. Byłem pewny, że gdybym to Ani dał w twarz, to
poczułbym i na swoim policku jej raz, ale zapewne dużo mocniejszy niż ten mój.
Ania jednak była dla mnie niedostępna, za dużo nas dzieliło. Wszystko. Na
przykład kasa i… nagle sobie zdałem sprawę, że nie ma nic dalej, że to wszystko
to tylko pieniądze, że dzieli nas tylko sfera społeczna, warunki w jakich
wyrośliśmy i stan posiadania. Wszystko inne nas łączyło zamiast dzielić.
Chcesz to wierz
nie minął rok
niechęć ją wygnała stąd
Zgaś tą głupią przemoc
przyznaj się
Oto historii kres
co się kończy smutno
hej, ja też bym wolał
happy end
Oto historii kres
co się kończy smutno
zgaś tą głupią przemoc
przyznaj się...
Jechaliśmy
dalej, ku celowi, bez celu. Piliśmy wódę i popijaliśmy tanim winem. Szymon pił
soczek, ale także jak my. Popijał jeden drugim. Uczył się od małego takich
zachowań jakich nie powinien był w tak młodym wieku nawet oglądać. Nie był
jednak moim dzieckiem, więc co mi tam. Miałem to po prostu gdzieś. Wiedziałem,
że coś się wydarzy, że będzie to coś złego. Nie spodziewałem się jednak, że aż
tak…
Przenieśliśmy
się nad jezioro, był mostek, zwodzony, wyjątkowy. Ten mostek był do ozdoby, nie
wolno było po nim chodzić. My piliśmy, a Szymon biegał od jednego brzegu do
drugiego ciesząc się przy tym w głos, bo tak fajnie się buja… Nikt nie zwracał
na to uwagi, nikt go nie upomniał. Tyler poszedł z Domi się przejść, Marcel
spał w samochodzie choć ponoć po amfetaminie nie można zasnąć, a ja z Amandą
rozmawiałem o… o przeszłości, nie zdając sobie nawet sprawy, że to co w tej
sekundzie, za sekundę też będzie przeszłością.
–
Szymon! – wrzasnęła Amanda, a ja odwróciłem się do tyłu, ale małego nigdzie nie
było.
– Gdzie
on jest? – dopytywałem.
– Nie
wiem. Jeszcze niedawno tu gdzieś biegał! – wykrzyknęła.
–
Kurwa, na moście – wyjaśniłem i rzuciłem się w stronę wody. Po drodze zdjąłem
kurtkę, bluzę i koszulkę, przy samym brzegu ściągnąłem buty, a Amanda poszła w
moje ślady, tylko, że ona darowała sobie zdejmowanie bluzki.
Rzuciliśmy
się do wody, każde z nas po innej stronie mostku, z nadzieją, że znajdziemy
Szymona. Jednak ja sam wiedziałem, że to już trwa za długo, małego nigdzie nie
było. Nurkowałem, ale nie widziałem nigdzie tego uroczego malca w loczkach.
Zaczynało mi robić się zimno. Co ja pierdole? Cały czas było mi zimno, w końcu
był listopad, a teraz to już zaczynałem kostnieć.
– Jest!
– wykrzyknęła Amanda, ale tak cicho, była słaba, a głos drżał jej z zimna, zęby
zgrzytały. Podpłynąłem do niej i przejąłem od niej chłopca, który według mnie
nie oddychał. – Trzymał się barierki – wyjaśniła Amanda i dopłynęła do brzegu.
Położyłem
małego na piasku, cały drżałem z zimna, a on się nie ruszał, był niemal siny, a
może tylko mi się tak zdawało. Nagle Tyler podbiegł do nas i uderzył Szymona w
klatkę piersiową, ale nie za mocno, tak ucisnął końcem nadgarstka. Mały
zaskoczył. Wypluł wodę, był przelęknięty, słaby, zmarzły, ale żył.
–
Dzięki Bogu – powiedział Dominika. – Kto go pilnował? – zapytała.
– No
Marcel, ale on śpi – wytłumaczyła się Amanda.
– Boże
co za idiota! – warknęła Dominika.
– Nie
ma co teraz robić komu wymówek, winni wszyscy jesteśmy po trochu. Szymuś ręce
do góry – polecił Tyler małemu i zdjął mu koszulkę, potem spodnie. –
Przynieście mi moją bluzę, mam w bagażniku – polecił, a Dominika już po minucie
była z bluzą.
Szymuś
wyglądał w bejzbolówce Tylera przekomicznie, była gruba, bordowo-biała i
wciągana przez głowę. Mały nadal był przestraszony, ale na tyle przytomny by
pod bluzą zdjąć majteczki. Podał je Amandzie i powiedział:
–
Zmocyły się i jestem głodny.
– Już
wiem, ja mam ciastka w torbie, może być – zapytała Dominika i wzięła Szymonka
na ręce. Mały chwycił się jej szyjki, zaufał jej, wydawał się być szczęśliwy i
już zapominać o tym co przed chwilą. My – ja i Amanda jednak pamiętaliśmy i
dygotaliśmy z zimna.
–
Damian, zdejmuj te spodnie bo zamarzniesz – stwierdził Tyler. – Ty też może się
rozbierzesz co? – zapytał Amandę.
– A w
co mam się ubrać? – zapytała Amanda.
– W to
co zdjęłaś. Przyniosę ci też coś do założenia na dół. Mam chyba dresy, spodenki
też mam. Damian dasz sobie radę? – zapytał.
–
Pewnie, wezmę spodenki.
– Ja
pójdę za samochód – stwierdziła Amanda.
– Mnie
się krępować nie musisz – rzuciłem do niej zaczepnie.
– Całej
nago to żeś mnie jeszcze nie wiedział i nie zobaczysz – odcięła się.
Po
chwili siedzieliśmy w samochodzie. Amanda w samym bezrękawniku od mundurku
szkolnego i w popielatych dresach Tylera, bo jej sweterek zakosił Szymonek,
któremu nadal było zimno i Dominika go nim owinęła. Ja natomiast w swojej
koszulce i bluzie, oraz w spodenkach, które do mnie nie należały, ale kurtkę
swoją to ofiarowałem Amandzie, okryłem ją nią. Marcel w tym czasie zdążył się
przebudzić, ale nie było sensu go opierniczać, on nic jeszcze nie ogarniał,
wciąż był naćpany, a gdy ten stan jemu mijał to znów wciągnął kreskę. Natomiast
my wszyscy napiliśmy się dla uspokojenia taniego wina, które niesamowicie
rozgrzewało. Tylko Tyler odmówił tłumacząc się tym, że prowadzi.
–
Wcześniej ci jakoś to nie przeszkadzało – naskoczyła na niego Dominika.
– Ale
teraz mi przeszkadza, gdyby nie Szymek, to bym pił, ale jego trzeba całego
odwieźć do domu. Gdzie mieszkacie? – zapytał, a Marcel po dłuższym czasie w
końcu przypomniał sobie swój własny adres.
Znaleźliśmy
się przed dużym domem, wielgachnym, ale mnie się nie podobał. Nie miał stylu i
był taki unowocześniony. Niczym kwadrat krzywo postawiony, cały oszklony, z
balkonem bez kwiatów. Był taki bez duszy, zimny.
– Ja
ich odprowadzę – zaproponowała Amanda. – Bo się jeszcze zgubią po drodze, ten
to przecież do domu nie trafi. – Wskazała palcem na Marcela.
–
Trafie – wydukał mój naćpany przyjaciel.
Amanda
wzięła więc Szymonka na ręce. Zorientowała się, że mały ma na sobie tylko
jednego bucika.
– Bo
dlugi posedł na dno – wyjaśnił Szymon. – Jestem głodny – dodał.
–
Znowu? – zdziwiła się Dominika.
– Mama
pewnie cos w domku zrobi – powiedziałem do Malca.
– Mama
nie gotuje, tylko pani Zosia – wyznał Szymuś i wydawał się szczęśliwy kiedy
Amanda z nim podążała w stronę tego czegoś nowoczesnego zwanego domem.
Przez
szyby samochodowe obserwowaliśmy sytuacje. Widać było, że Amanda stanęła w
miejscu na chwilę, dość daleko od furtki kiedy jakiś facet wyleciał na
zewnątrz.
–
Otwórz szybę, może coś usłyszymy – poleciła Dominika.
– Ej to
ten Wojak – powiedział Tyler, a oczy niemal wyskoczyły mu z orbit.
–
Hubert – poprawiła go Dominika.
– Ale
jaja – dopełniłem te ich wypowiedzi.
Widziałem
jak Amanda się tłumaczy, jak ten koleś wściekły łazi tak jakby go nosiło. Nagle
obok niego pojawiła się jakaś ruda kobieta, a po jej kolorze włosów
wywnioskowałem, że to z pewnością ta matka Marcela, czyli pewnie żona tego
Wojaka-Huberta. Mężczyzna nie wytrzymał i chwycił Marcela za ubranie, tuż przy
ramieniu. Wymierzył mu dwa policzki, z czego drugi był mocniejszy.
– Nie
rób kurwa scen publicznie! – krzyknęła ta ruda tak głośno, że aż żeśmy
usłyszeli.
– Bo
co!? Bo twój kurwa kochany synuś!? To weź go do domu, zanim zatłukę na oczach
sąsiadów! – warknął, a potem zabrał Szymona z rąk Amandy. Chyba coś do niej
powiedział i poszedł do domu. Kobieta ruda coś jeszcze do Amandy mówiła, bo
Marcela już pozbierała z trawnika. Chyba Amandzie dziękowała za
przyprowadzenie.
–
Musimy poczekać – powiedziała smutno Amanda zaraz po tym jak wsiadła do
samochodu.
– Na
co? – zapytał Tyler.
– Na
Huberta? – dopytywała Dominika z przestrachem w głosie.
– Echeś
– odpowiedziała Amanda i usiadła na środku tak lekko zamykając się w sobie. Nie
minęła nawet minuta i Hubert wsunął się do samochodu.
– Cześć
Hubert – powiedziała Dominika jako pierwsza.
– Cześć
Dominiko, cześć Tylerze i cześć… Jak ci chłopcze na imię? – zapytał się mnie, a
on taki duży był. Umięśniony coś jak mój ojciec.
–
Damian proszę pana.
–
Hubert. Miło poznać – oznajmił.
– A ze
mną się nie przywitasz? – zapytała z wyrzutem Amanda, a Tyler ruszył choć tak
naprawdę nie wiadomo po co, chyba chciał coś po prostu robić, a nie tak stać w
miejscu.
–
Przywitam, z tobą to się tak… – i nie dokończył bo zbliżył do niej swoje usta,
niemal ją pocałował, ale jednak miał inny plan jak się później okazało. Owinął
swoją dłoń wokół jej włosów. Pociągnął z całej siły, tak że niemal położyła się
na jego kolanach.
– Puść,
Hubert to boli – łkała Amanda. Ona autentycznie płakała, a mnie sparaliżowało.
–
Hubert, to nie jej wina! – krzyknęła Dominika, a mężczyzna opanował się i
pomógł Amandzie usiąść prosto. Ta nadal płakała. Chciałem dać jej chusteczkę,
ale przypomniałem sobie, że całą paczkę wcisnąłem Karolinie.
– Nie
twoja? – zapytał Amandy.
– Nie
moja, że się z nami znaleźli. Jak ja wsiadłam oni już tu byli – wyznała
szczerze.
–
Trudno i tak dostałaś słusznie. Z pewnością zasłużyłaś sobie czymś innym, ty do
najgrzeczniejszych to nie należysz – powiedział z takim sztucznie przywdzianym
uśmiechem na ustach i nakazał Tylerowi jechać szybciej, rzekomo chciał się
odstresować.
Ja w
tym czasie napisałem Ance kilka smsów, droczyłem się z nią, w końcu zapytałem
się co robi. Padła odpowiedź, że ogląda nudny serial, w nudnym domu i nie może
nikogo wyciągnąć na imprezę.
– Ej,
my tak długo to się będziemy w tym milczeniu bujać po mieście? – zapytałem
wszystkich obecnych.
–
Właściwie nie wiem czemu milczymy. Pada pierwszy śnieg, a to powód do radości –
zauważył Hubert.
– Co
zatem proponujesz? – zapytał Tyler, bo Amanda milczała i wyglądało na to, że
nie ma zamiaru się odezwać. Należała do tych takich obrażalskich i
pamiętliwych.
– Sam
nie wiem, może TESCO nocne, bo już dwudziesta pierwsza dochodzi. Zróbmy jakieś
dzikie ognisko za miastem. Przyda mi się taki odstresant – odpowiedział.
– Dla
mnie super, a dla was dziewczyny i Damianie? – zapytał Tyler.
– Mnie
obojętne – odpowiedziała Dominika i zerkała z przerażeniem i współczuciem w
oczach na Amandę.
– Nią
się nie przejmuj, ona się godzi, bo ja się godzę – zadecydował Hubert i
spojrzał na mnie.
– A
możemy skoczyć po taką Annę? – zapytałem, a innym było to obojętne.
Zaparkowaliśmy
przed kratami strzeżonego osiedla. Było całe takie obudowane, a w nim
znajdowały się domki jednorodzinne i wielorodzinne. To taka dzielnica bogatych,
bogatszych nawet niż ojciec i matka Marcela i Szymona. Anna otworzyła bramę
piknięciem pilota, a ja otworzyłem jej drzwi.
– Chodź
Amanda do mnie. Podnieś pupkę, usiądziesz mi na kolanach – zwrócił się Hubert
do Amandy, a ona uczyniła jak mówił choć bez zadowolenia. Ja przesunąłem się na
środek, a Anna usiadła na moim miejscu, po mojej prawej stronie.
– Anna
jestem.
– To
Amanda, ta z przodu to Domi – zacząłem.
– Tą
znam – przypomniała mi Ania.
– To
Tyler, a to Hubert – dokończyłem.
– Cześć
– powiedzieli panowie chórem.
–
Zapomniałeś przedstawić siebie, no chyba, że palantów się pomija – od razu coś
do mnie zaszczekała Ania. – A was witam. – Uśmiechnęła się uroczo do całego
zabranego towarzystwa.
– To
gdzie jedziemy? – zapytała Aniula.
–
Robimy jakieś dzikie ognisko, bo ja mam taki kaprys, bo dziś mi o mały włos
syna nie utopiono – wyjaśnił Hubert.
– Ale
jak to? – dopytywała Ania, no i zaczęła się cała opowieść od samego początku, z
pominięciem narkotyków i ilości alkoholu, by czasem ten Wojak nie miał
zbytniego rozeznania w sytuacji.
Zakupy
wydawały się udane, dziewczyny zostały w samochodzie, a ja z nimi. Poczułem się
w swoim żywiole, tylko ja i trzy kobiety. Tyler z Hubertem jednak szybko
wrócili, z dwiema siatami nie wiadomo czego i skrzynką piwa.
– Po co
nam tego aż tyle? – dopytywała Ania.
– Nie
pytaj – odpowiedziała jej Amanda.
– No
co?
– Ja
lubię sobie zjeść – wyjaśnił Hubert siadając na miejsce i sadzając Amandę na
swoich kolanach. Zakupy były już w bagażniku. – Nadal obrażona, księżniczko? –
dopytywał.
–
Odrobinkę – wyznała Amanda.
– Minie
tobie to szybciej niż myślisz – rzekł i dał jej całusa w bródkę. Tak słodko to
wyglądało.
Znaleźliśmy
się na plaży, ale z daleka od wody. Śnieg lekko prószył, ale my zdawaliśmy się
tym nie przejmować, no prócz Huberta który wydawał się cieszyć tymi płatkami
niczym dziecko.
– Co wy
tacy ponurzy? – zapytał rozkładając jakieś patyczki i gałązki, co je po drodze
w lesie nazbieraliśmy.
– Ognia
ma palący – stwierdziła Amanda i podeszła do mnie, a potem wręczyła zapalniczkę
Hubciowi.
– Ona
ma racje, niech rozpala ogień prawdziwy mężczyzna – pojechała mi po raz kolejny
tego dnia Anna, ale miałem to gdzieś. Klepnąłem ją tak mimochodem za to w
tyłek, oddała mi popchnięciem, dość silnym i byliśmy kwita.
Tyler
zajmował się nakłuwaniem kiełbasek na patyczki, Dominika zajadała chipsy,
Amanda i Anna piły piwo, a ja paliłem papierosa i przyglądałem się temu
ogniowi, ogniskowi, co to takie duże nam wyszło i lekko niekontrolowane, ale
przy nim ciepło jak skurwysyn było.
Tyler
usiadł w bagażniku, jego nogi nie dotykały piasku tylko były ugięte. Dominika
siedziała między jego nogami. Nikt nie musiał trzymać kijaczków bo Wojak zrobił
jakieś podpórki i się samo trzymało. Tyler pił czystą z gwinta, czynił to
naprzemiennie z Domi, po łyku i zagryzali chipsami. Hubert siedział na piasku na
kurtce, a Amanda leżała obok niego, też na jakiś ubraniach, ale nie wiem czyje
były. Tak czy inaczej głowę miała na jego kolanach i tylko raz kiedyś się
podnosiła by wypić jednym duszkiem większą część piwa butelkowego jakie miała w
dłoni. Ja przysiadłem się obok Tylera, Anna poszła za moim przykładem. Tyle, że
śmiało usiadła mi na kolanach, chyba pierwszy raz w życiu. Może alkohol tak na
nas podziałał.
– Co
taki ktoś jak ty robi z takimi małolatami jak my? – zapytała Anna w stronę
Huberta.
– Teraz
jem i pije, a za moment będę tańczył. Urządzimy sobie taką mini dyskotekę, co
wy na to? – zapytał.
– Jak
dla mnie bomba! – wypaliła podekscytowana Dominika.
– To z
tobą zatańczę pierwszą – poderwał się Hubert i wstał pośpiesznie, wysunął udo
spod głowy Amandy, a ta przywaliła w ziemie. On ją przepraszał, ale i tak focha
miała niemałego, tym bardziej, że wszyscy mieli z tego zaciesz.
Poprosiłem
Amandę do tańca. Tyler zatańczył z Anną. Muzyka była dość odpowiednia,
discopolowa. Zimny drań Denisa.
– Muszę
przyznać, że w dresie wyglądasz jakoś nieswojo. Chociaż ja nie mam nic
przeciwko – powiedziałem jej do ucha. Przedziwne było to jak ludzie, atmosfera
i alkohol potrafią rozgrzać. Byłem na krótkie spodenki i nie czułem chłodu.
– Strój
nie jest teraz ważny, liczy się chwila – odpowiedziała, a potem zamilkliśmy bo
wsłuchaliśmy się w ten przezabawny, znany tekst.
Denis – Zimny drań:
Mówisz do mnie: jesteś draniem
Bo rzuciłem Cię, kochanie
Było nam jak w siódmym niebie
Lecz ja wolę żyć bez Ciebie
Rozpaliłaś miłość we mnie
Ale wszystko nadaremnie
Dziś straciłaś już nadzieję
Że znów serce Twe rozgrzeję
Ref.:
Zimny, zimny, zimny drań
Jak lodowca grań
Jak polarna noc, gdy za krótki koc
Jak jaszczurki wzrok lub z lodówki sok
Ach ten zimny, zimny drań
Nie pogrążaj się w Twych smutkach
Czasem bywa tak malutka
Kto mógł wiedzieć, że szalenie
Zacznę kochać się w Irenie
Chociaż przysięgałem przecie
Że jedyna jesteś w świecie
Teraz miłość, co nie minie
Lepiej sobie zobacz w kinie
Ref.:
Zimny, zimny, zimny drań
Jak lodowca grań
Jak polarna noc, gdy za krótki koc
Jak jaszczurki wzrok lub z lodówki sok
Ach ten zimny, zimny drań
Powiem Wam dziewczyny szczerze
Siedzi we mnie męskie zwierzę
Lecz uprzedzam wszystkie z góry
Taki to już zew natury
Zastawiajcie swoje sieci
Wymknę się raz, drugi, trzeci
Powtarzajcie więc starania
W końcu usidlicie drania
– To
teraz zmiana – zaproponował Hubert i przejął Annę, a Amanda trafiła do Tylera.
– Co
taka długa przerwa? – zapytała Dominika ze smutkiem.
– Tylko
po tej piosence tak jest – uspokoił ją Tyler i zaczęło grać, a ten tekst to
akurat każdy znał, bo był banalnie prosty. Tańczyliśmy więc i darliśmy się w
niebogłosy. Tyler z Amandą się nawet zaczęli wygłupiać, podrzucał ją tak
zabawnie jakby tańczyli dżajfa.
Denis – Wszyscy razem:
Dance to jest muzyka, którą każdy zna
I zatańczyć możesz ją Ty i ja
Tańczmy wszyscy razem na raz i dwa
Dance to jest muzyka, którą każdy zna
I zatańczyć możesz ją Ty i ja
Tańczmy wszyscy razem na raz i dwa
Niechaj ta muzyka połączy nas
Wszyscy razem, wszyscy razem
Wszyscy, wszyscy, wszyscy razem
Dance, zatańczmy dance
Wszyscy razem, wszyscy razem
Wszyscy, wszyscy, wszyscy razem
Dance, zatańczmy dance
Żadne reggae, żaden house
Nie obudzi życia w nas
Ryk głośników, dobry czad
Dla DJ-ów nadszedł czas
Dance to jest muzyka, którą każdy zna
I zatańczyć możesz ją Ty i ja
Tańczmy wszyscy razem na raz i dwa
Dance to jest muzyka, którą każdy zna
I zatańczyć możesz ją Ty i ja
Tańczmy wszyscy razem na raz i dwa
Niechaj ta muzyka połączy nas
Wszyscy razem, wszyscy razem
Wszyscy, wszyscy, wszyscy razem
Dance, zatańczmy dance
Wszyscy razem, wszyscy razem
Wszyscy, wszyscy, wszyscy razem
Dance, zatańczmy dance
Ręce w górę wszyscy chórem
Dzisiaj nadszedł wielki czas
Bo króluje w dyskotekach
Techno, disco, dance i rap
Dance to jest muzyka, którą każdy zna
I zatańczyć możesz ją Ty i ja
Tańczmy wszyscy razem na raz i dwa
Dance to jest muzyka, którą każdy zna
I zatańczyć możesz ją Ty i ja
Tańczmy wszyscy razem na raz i dwa
Niechaj ta muzyka połączy nas
– To
teraz obrażalska księżniczka ze mną, tak? – zapytał Hubert z miną takiego
uroczego chłoptasia. Stał przed Amandą, a ona pokiwała przecząco główką.
–
Najpierw sam, a ja sprawdzę czy mi się spodoba i może się przyłącze –
odpowiedziała.
–
Wyzwanie! – krzyknęła Anna, a potem Dominika i Tyler się przyłączyli i na końcu
ja z Amandą i tak wrzeszczeliśmy – Wyzwanie! Wyzwanie!
– No
dobra dzieciaki, niech wam będzie – zgodził się Hubcio, ale pierw to łyknął
sobie z pół butelki piwska kilkoma sporymi łykami.
– To ja
coś zapuszczę – zaproponował Tyler i włączył Femme fatale Clivera.
I tu
Hubert się popisał już od samego początku, no bo nawet znał tekst. Amanda
rozsiadła się w bagażniku między Dominiką i Anią, one biły brawo, my staliśmy
jak wryci i czekaliśmy na to jak daleko posunie się pijany wojskowy.
Przy
refrenie Hubert zaczął się erotycznie przyniżać ku dołowi na ugiętych kolanach
i rozpinać pierw kurtkę a potem koszule. Rozpiął ją do połowy pozbył się
kurtki, rzucił ją na samochód.
– A
porysaj tylko zamkiem, to będziesz Wojak za lakiernika płacił – uprzedził
Tyler, ale Dominika syknęła:
–
Przestań, dobry jest, nie przeszkadzaj mu.
–
Właśnie, ziomek odkrył swoje powołanie – stwierdziła Anna.
– W tej
grze o to chodzi, by ciebie zadowolić – powiedział i rozpiął koszule do końca,
a potem szarpnął Amandę do tańca.
Wyglądali
dość przezabawnie, ona w tych dresikach i bezrękawniku, nawet bez stanika
zapewne, a on w rozpiętej koszuli i dżinsach, w eleganckich butach.
–
Znalazłem piosenkę co pasuje do naszej sytuacji – stwierdziłem i włączyłem to
co według mnie pasowało do nas wszystkich tego dnia.
4ever – Szalej, baw się dziś:
Roztańczona chwila zaprasza dzisiaj Cię
Szaleństwa nocą, zanim skończy się.
Nie daj się zapraszać długo,
Na pytanie odpowiedz „tak”.
Ciesz się chwilą, i razem z nami,
z nami się baw.
Ref. : Szalej, baw się na całego,
zanim noc ta skończy się.
Tańcz dziś, tańcz do upadłego,
niech muzyka porwie Cię.
Przy tym rytmie szalej aż do rana,
światła kolorowe niechaj lśnią.
Cała sala dziś jest Twoja,
Twoja jest noc.
Ciepła atmosfera, imprezy naszej smak.
Bajer tutaj nie ma, kompleksów także brak.
Może brzmi to zbyt banalnie,
lecz do tańca tak muzyka jest.
Poćwicz sobie jej moc i czar,
z nami się ciesz.
Później
Tyler i Dominika poszli w stronę lasu, tak od niechcenia. Z kolejną paczką
chipsów i z czterema piwami. Amanda z Hubertem oddalili się by porozmawiać,
byli przy samej wodzie.
– Czemu
mnie zaprosiłeś? Nie chciałeś być sam, a Karolina odmówiła? – zapytała Anna.
– To
nie tak, po prostu chciałem być tu z tobą, z kimś kto ma cięty język, kogo nie
przerażą narkotyki, pan wojskowy, utrzymanka pana wojskowego, Amerykańczyk i
Dominika, która jest na wszystko niemal obojętna i taka czasami wkurwiająca.
Chciałem się dobrze bawić, czy to źle? – zapytałem.
– Nie,
po prostu się bawmy – wyszeptała mi do ucha, bo kiedy ja prawiłem to ona
obchodziła samochód dookoła i tak ja siedziałem na miejscu kierowcy, a ona od
drugiej strony zrobiła głośniej muzyczkę tym pokrętełkiem. – Zatańczmy jeszcze,
ja tak uwielbiam tańczyć, a coraz mniej chłopaków to potrafi. Na szkolnych
imprezach niemal każdy ścianę podpiera – dodała, a ja odłożyłem piwo na dach
samochodu i spełniłem jej prośbę.
Toples – Będę twój
Na zwątpienie znam lek zawołaj mnie
radość przywrócę złym dniom
Zrobię wszystko co chcesz nie przejmuj się
podam Ci pomocna dłoń.
Pragnę patrzeć w Twoje oczy,
ciepłem Twych ramion ogrzać się w nocy.
Jesteś mą muzą w każdy pochmurny dzień.
Ref.: Gdy pomiędzy nami będzie gniew,
zapamiętaj będę kochał Cię.
Gdy pomiędzy nami będzie złość będę Twój.
Gdy Ci będzie ciężko, smutno, źle,
zapamiętaj, że masz jeszcze mnie.
Nic nie zdoła zmienić uczuć mych, będę Twój.
2.Znów ogarnia Cię lęk, smutek i płacz
od kilku dni jesteś zła.
Powróć do tamtych chwil, do moich słów
lek na zwątpienie to ja.
Pragnę patrzeć w Twoje oczy,
ciepłem Twych ramion ogrzać się w nocy.
Jesteś mą muzą w każdy pochmurny dzień.
Widziałem
kątem oka jak Amanda z Hubertem wsiadają do samochodu na przednie siedzenie.
Nie wiedziałem po co, spełniałem prośbę Anny i tańczyłem.
– Może coś
wolniejszego młody, co!? – wrzasnął do mnie Hubert i przełączył zanim w ogóle
zdążyłem odpowiedzieć.
Toples – Na sercu rany:
Teraz nie jest ważne co stanie się ze mną,
o czym będę marzył, wiem jedno na pewno.
Gdy byliśmy razem byłaś moim celem.
Dziś już nie ma Ciebie, co robić mam nie wiem.
Bardzo głupio wyszło-nieporozumienie.
Tego co się stało, wiem dobrze nie zmienię.
Nawet gdy w przyszłości będę z kimś na stałe
Zawsze będziesz ideałem...
Ref.
Na sercu rany wbrew przeznaczeniu,
Zostawia zdrada miłości wróg.
Zaplanowane wnet życie zmienia,
zabiera szczęście, zostawia ból!
Na sercu rany wbrew naszej woli.
Rozdrapie czas, zostawi ślad.
Zapomnieć nigdy nam nie pozwoli,
tego, co kiedyś łączyło nas!
Odeszły wraz z Tobą wszystkie me nadzieje
na szczęśliwe życie we dwoje bez Ciebie.
Moje serce coraz wolniej bije, kiedyś stanie.
Może to i lepiej, cóż warte kochanie!
Bez kierunku uczuć, który wybrałem,
tylko Ciebie jedną kocham i kochałem.
Nie wiem czy się jeszcze to uczucie zrodzi,
którym Cię darzyłem-
To mnie nie obchodzi!
– To coś jak
o nas – powiedziała Ania. – Mieliśmy być razem, no nie? – zapytała.
– No tak,
ale ty… ja. Nie to było przez ciebie.
– Przez
ciebie, bo zamiast starać się o pocałunek, wybrałeś łatwą Karolinę.
– Ona nie
jest łatwa – broniłem mojej dziewczyny.
– Jak to
nie? Zresztą nieważne. Nie pocałowałeś mnie bo bałeś się dostać w mordę. – No i
mnie podkusiła, pocałowałem no i dostałem w mordę. Jednak nie poddałem się,
chwyciłem ją za nadgarstki i pchnąłem. Znajdowaliśmy się przy samochodzie więc
opadła na tylnie siedzenie. Piosenka się zmieniła na Basta i Cayenne – Zatrzymać czas. I ja podobnie jak w tej piosence
pragnąłem zatrzymać czas, pragnąłem jeszcze raz poczuć jej dłoń na swoim
policzku, nawet jeśli to zaboli. Wszystko byleby znów kiedyś móc na niej leżeć.
Móc całować jej usta, pomimo, że napierała na moją klatę bym zszedł. Po chwili
jednak ustąpiła, odwzajemniła pocałunek.
– Nie wiem
jak ty, ale ja bym jej młody oddał za policzek – powiedział do mnie Hubert, a
ja kierując się jego radą skleiłem swoją dłoń z udem Anki.
– Możesz
mocniej, nie poczułam – powiedziała z bezczelnym uśmieszkiem na ustach.
Uderzyłem kolejny raz, naprawdę mocno, ale znów pokiwała tylko przecząco głową.
Kolejny raz był z całej siły. – No lepiej, lepiej, ale nadal nic.
– Ej młoda
jest dobra – stwierdził Hubert podekscytowany. – Dlaczego ty tak nie masz? –
zapytał się Amandy i usłyszałem huk, ale nie wiem gdzie ją trafił.
– Hubert to
bolało – niemal przez łzy powiedziała.
– Bolało,
bolało, bolało – przedrzeźnił ją tak przezabawnie. – Chodź na maskę, zostawimy
młodym wóz – wydał jej polecenie.
– Jesteś
wredny – stwierdziła.
– Ty nie
mniej, pasowalibyśmy do siebie – powiedział do niej, a mnie podał koc z
bagażnika. – Podłuż na siedzenie. –
Słuchałem jego słów jednocześnie całując Anna i rozpinając jej bluzę z nike,
taką dresową na zamek.
– Po co? –
zapytałem się Huberta.
– Domyśl się
– stwierdził i skierował się na przód. Kątem oka widziałem jak sadza Amandę na
maskę samochodu, jak ją całuje. Jak kuca zapewne po to by zsunąć jej spodnie,
albo zatopić swoją twarz w jej…
Nagle
przestałem przejmować się nimi, bo Anna poczęła zdejmować mi moje króteńkie
spodenki. Ja już dawno rozpiąłem jej bluzę do końca i stanik, który na
szczęście miał zapięcie z przodu. Ssałem jej piersi, czułem się wtedy bogiem.
Miałem tą, którą każdy pragnął, a bał się przyznać. Każdy się jej lękał, bo
miała cięty język, nieprzeciętny umysł, złośliwe uwagi i docinki, bo była
piękna, seksowna, kobieca, nawet w dresie.
– Tylko zrób
to tak by bolało – powiedziała mi na ucho, niema tego zażądała.
– Dlaczego?
– zapytałem.
– Bo chcę to
dobrze zapamiętać.
– To podnieś
tyłek, jesteś dziewicą, a nie chcę czyścić Tylerowi tapicerki, wolę już prać
kocyk – wyznałem, a ona uczyniła o co prosiłem, ja w tym czasie wyjąłem
prezerwatywę z mojej kurtki i włożyłem ją na siebie. Miałem w tym wprawę,
ćwiczyłem dzień wcześniej.
Wsunąłem
swojego penisa delikatnie w nią, niemal na czubeńku. Mięśnie miała zaciśnięte,
nie miałem szans się przedrzeć.
– Robisz to
specjalnie – wywarczałem jej do ucha.
– Pewnie, że
tak. Pokaż jaki z ciebie facet.
– Mam wejść
tak? – upewniałem się.
– Oczywiste,
że tak. – To było jak rzucenie wyzwania. W sekundę wepchnąłem go po sam koniec,
ale choć wszedł z trudem, to potem było już łatwiej, była taka bardzo wilgotna.
– Podniecam
cię – stwierdziłem.
– Od zawsze,
ale bałam się przyznać – powiedziała pomimo łez bólu, no bo jednak ją zabolało
gdy przebiłem ten opór.
Potem akcja
potoczyła się już szybko, miałem wrażenie, że za szybko, że powinienem dłużej,
ale nie potrafiłem się powstrzymać pomimo chęci. Mówiłem nawet alfabet w
myślach, ale było to na nic. Poczułem jak Ania wbija jeden z paznokci tuż pod
moim karkiem, udrapnęła mnie dość boleśnie. Zszedłem z niej, choć nadal byłem
oszołomiony doznaniem. Wrzuciłem prezerwatywę pod samochód i delikatnie dałem
jej znać by się przesunęła. Koc położyłem do pod nogami, sam usiadłem obok
niej.
– Ty
pierzesz – powiedziała z uśmiechem i otarła łzę z oka.
– Pewnie,
sam się zgodziłem.
– Damian dla
mnie to nic nie znaczyło – wypaliła podciągając majtki.
– Było aż
tak okropnie.
– Nie wiem,
nie mam porównania. Może przetestuje pana wojskowego – wydumała i spojrzała na
Huberta, który teraz opierał się ręką o maskę i zdawał się dyszeć jakby
przebiegł maraton. Nie widziałem nic dokładnie, bo na dworze panował mrok.
– To co
Damian, jemy? – zapytał Wojak zapinając rozporek jednocześnie, a potem mało
delikatnie zrzucił Amandę z maski. – Bo mu wgnieciesz – rzekł do niej.
– No wiesz,
aż taka ciężka nie jestem – oburzyła się i chwyciła po piwo, bo spodnie miała
już na sobie. Gdzieś pominąłem ten etap gdy je zakładała.
– Jemy, jemy
– odrzekłem i obróciłem się tak, by moje stopy dotykały śniegu, a tyłek nadal
był na siedzeniu.
– To wy
jedzcie, a my z Anią wypijemy coś dobrego.
– A co masz?
– zapytała podekscytowana Anna Amandę.
–
Cytrynóweczkę – odrzekła blondyna i usadowiła się na przednim siedzeniu
pasażera, lekko rozkładając fotel.
– To z
gwinta? – dopytywała czarna.
– Nie, nie,
nie. Z korka po bolsie.
My zjedliśmy
te kiełbaski, które się już lekko zwęgliły. Dziewczyny wolały sam chlebek taki
okopcony na zagryzkę, choć uprzedzałem, że będzie im jutro nie dobrze przez to.
Obie zapewniały, że jeśli będzie im nie dobrze to dziś, bo już jest po północy.
– To możemy
to jutro sprawdzić – zaproponował Hubert.
– Ale co? –
zapytała Amanda.
– Czy będzie
tobie i małolacie nie dobrze. Mam wolny dom, żona jedzie do ojca z dzieciakami.
Zrobiłbym taką porządną imprę, przy basenie.
– Też mam
basen – wtrąciła Anka.
– Tak, ale
nie masz możliwości mieć całego domu dla siebie na całą noc, prawda? – zapytał.
– Dla mnie
propozycja dobra, rozumiem, że nocujesz u mnie, bo żonie wmówiłeś, żeś na
delegacje wezwany, prawda? – zapytała Amanda.
– Tak,
prawda.
– Gdzie tym
razem cię poniosło? – zapytała.
– Do Płocka.
To jak małolaci, wy tez się piszecie?
– No, ja tam
na jutro nie mam planów. Mogę wpaść, Ania ty tez, no nie?
– No, czemu
nie.
– No to uga…
– I Hubert nie dokończył, bo przerwał mu huk. Dźwięk takiego jakby plaskacza.
Później
pojawił się Tyler wraz z Dominiką. On wsiadł bez słowa na miejsce kierowcy.
Dominika poprosiła Amandę o ustąpienie jej miejsca. Wszyscy patrzeliśmy po
sobie z taką niewiedzą w oczach. Tyler zaczął gadać z nami, odwrócony był w
naszą stronę. Domi za to mówiła z dziewczynami.
– Masz tutaj
czerwone – rzekł Hubcio do Tyla. Wskazał przy tym na swój lewy policzek.
– Wiem –
odpowiedział Tyler, ale stało się jakoś tak drętwo, wszyscy jakby opadli z sił.
Nikt już nie miał ochoty ani tańczyć, ani się wygłupiać, ani nawet uprawiać
seksu.
– Wracajmy
już. Odeśpimy i o dwudziestej pierwszej jutro u mnie – zaproponował Hubert.
– Jak to u
ciebie? – zapytała Dominika, ale Amanda jej wszystko wyjaśniła. Tyler po prostu
przyjął to do wiadomości i ruszył kiedy wszyscy wsiedli już do samochodu.
Wydawało się, że ta grobowa atmosfera będzie panowała aż do końca naszej
wspólnej przejażdżki, ale jednak nie. Tym razem znów muzyka nas uratowała i
rozbawiła całe towarzystwo. No może nie całe, pierw śmiała się tylko nasza
czwórka.
Bajer Full – Ballada o Płocku:
Raz w niedzielę po obiedzie , mąż do żony że jedzie ,
Interesy załatwiać do płocka .
A żoneczka wkurzona , jak nie wróci to skona ,
I powiada , jak świetnie się składa .
Mąż po Płocku grasuje , ładne panny całuje ,
Z dziewczynkami się świetnie zabawia .
A żoneczka wkurzona , jak nie wróci to skona ,
I powiada , jak świetnie się składa .
A żoneczka w mieszkanku , śpi spokojnie w ubranku ,
Wtem się sąsiad do okna zakrada .
Choć nie skradaj się Franiu , sama jestem w mieszkaniu ,
I powiada , jak świetnie się składa .
Była ciemna już nocka , no i mąż wraca z Płocka ,
I zastaje w swym łóżku sąsiada .
Wziął scyzoryk rozłożył , i z powrotem go złożył ,
I powiada , jak świetnie się składa .
Śpij żoneczko kochana , śpij z sąsiadem do rana ,
Bo ja muszę powracać do Płocka .
Tam dziewczyny czekają , i wódeczkę stawiają ,
I powiada , jak świetnie się składa .
– Z czego
się tak zacieszacie? – zapytała w końcu Dominika.
– No bo ten
tutaj – zaczęła Amanda wskazując na Huberta, ale nie mogła dokończyć przez
spazmatyczny śmiech.
– Bo to o
nim – dopełniła Anna.
– Bo on jest
teraz w Płocku – dopowiedziałem.
– Żonie tak
powiedziałem po prostu – wyjaśnił Hubert, który już się nie śmiał, ale Dominika
i Tyler właśnie zaczęli. Tyl był zmuszony przystanąć, bo nie był w stanie
prowadzić tak się hahał.
Część 2 - Koncert awantur - Anna (Klara)
Tyler
odwiózł mnie pod sam dom. Była piąta nad ranem. Nikogo nie było. Ojciec był na
jakimś zebraniu, w zupełnie innym mieście. Chyba to jakiś zlot był w ogóle.
Szczerze to miałam w dupie gdzie był i co mówił, bo prawił tylko o pracy. Matka
natomiast często wyjeżdżała do firmy nad ranem, albo niekiedy nie wracała na
noce. Myślałam, że po tylu wrażeniach od razu usnę, ale jednak sen nie
przychodził. Nie pomogła herbata z rumem, ani rozgrzewająca kąpiel. Kompletnie
nic nie pozwalało mi zamknąć powiek. Stwierdziłam więc, że moje organizm, serce
i umysł pragną więcej wrażeń. Przebrałam się z ciepłej, polarowej piżamy w
sportową bluzę i dresowe, ale kobiece spodnie. Postanowiłam pobiegać, potem
pójść do szkoły, bo były tylko cztery lekcje, po powrocie się zdrzemnąć,
zamówić pizzę, zabrać ją z sobą do Huberta i zacząć zabawę od nowa, zacząć w
końcu coś robić, a nie non stop stać w miejscu.
Biegając
słuchałam jakiegoś starego, polskiego reagge. Na początku trochę mi pizgało,
ale potem organizm się rozgrzał i nawet zaczął ociekać potem. Dobiegłam do
bramy i już miałem wracać z powrotem, ale nie miałam po co, nadal nie byłam
senna, a i godzina jeszcze nie taka bym musiała się spieszyć. Wyszłam za bramę,
by pobiegać po okolicznym parczku. Zaraz za nim mieścił się sam środek miasta,
ale ludzie tędy nie chadzali. Nie czynili takich skrótów, bo mostek był
rozwalony i z powodu ograniczenia wandalizmu postanowili go nie odbudowywać, by
ci nieletni dewianci nie mieli co niszczyć. Według mnie zabieranie porządnym
obywatelom skrótu z takiego błahego powodu było tylko i wyłącznie wygodą
rządzących, a nie naszym bezpieczeństwem. Dobiegłam do owego mostku, nawet na
niego weszłam, spojrzałam w dół, a tam między zdewastowanymi barierkami był
maleńki kociak. Dosłownie był maciupeńki, taka jedna czarna kulka. Wołałam go,
ale nie przychodził tylko tak przeraźliwie piszczał. Trzymał się takiego
kawałka belki, a woda zasłaniała mi jego połowę – dostrzegłam to dopiero po
wyostrzeniu wzroku. Pojęłam, że maluch nie ma siły się dłużej trzymać i
niedługo popłynie z prądem, zapewne się utopi. Myślałam jak tam zejść, w jaki
sposób. Jednak czasu na myślenie było coraz mniej. Zeszłam z mostku i
postanowiłam zjechać na tyłku stromym trawnikiem, aż do samej wody, a potem
przejść tym brzegiem i wziąć tego płaczącego potwora na ręce. To mi się udało,
ale kot wcale nie przestawał piszczeć. Woda była przeraźliwie zimna, a ja nie
przewidziałam jednego – zejść było w miarę łatwo, ale wejść z powrotem
niewyobrażalnie ciężko. Mijały minuty, było mi coraz zimniej, a nie miałam siły
już wdrapywać się z powrotem i znów zjeżdżać do tej zimnej wody, w dodatku z
kociakiem na rękach było to wyjątkowo męczące i uniemożliwiające powodzenie.
Wtedy
pojawił się on. Też biegał, miał burze. Zaczęłam krzyczeć. Wszedł na mostek i
spojrzał w dół, tak jak kiedyś ja przed niespełna godziną. Miał na głowię burzę
loków i wtedy go poznałam.
– Barman,
zejdź no po mnie! – zawołałam.
– A spory za
to dostanę napiwek? – zapytał. – Żartowałem tylko tak – dodał po chwili i już
za moment znalazł się przy mnie.
– Po co tu
zeszłaś? – zapytał.
– Po to –
odpowiedziałam bezczelnie patrząc mu w oczy i podsunęłam jemu niemal pod sam
nos tą czarną kulkę.
– Chcesz
zginąć za kota?
– Lepsze to
niż umrzeć bez celu. Pomożesz mi, czy będziesz tak stał i zadawał bezsensowne
pytania?
– Pomogę.
Daj to stworzenie do mojego plecaka – zaproponował, a ja przystałam na jego
propozycje. – Podniosę cię, a ty chwycisz się tego metalowego czegoś, potem
drugiego i tak wejdziesz na samą górę. To coś jakby wspinaczka ścienna –
wymądrzał się.
– Pewnie, na
pewno dosięg… – już miałam zakpić, ale nie zdążyłam, bo on w tej samej chwili
mnie podsadził.
Łatwe to
wspinanie się nie było, ale jakoś poszło. Gdyby był uprzejmniejszy i nie
głosił, że mam szybciej ruszać tyłek, bo jemu się śpieszy to nawet mogłabym
tego jego polubić. Jednak tymi słowami przekreślił swoje szanse nawet na moje
podziękowania. Po prostu na nie, nie zasłużył.
– Oddaj moją
kotkę – poleciłam i wyciągnęłam dłonie przed siebie. Witek wyjął czarnucha z
plecaka i obejrzał go dokładnie.
– Oddaje –
rzekł kładąc go w moje dłonie. – Tylko to kot, kocur, on, facet, rozumiesz? –
zapytał się jakby do idiotki mówił.
– A niech
będzie, że to on. I tak jest mój – powiedziałam pewnie, odwróciłam się i
poszłam w stronę swojego domu.
– Aleś ty
jesteś brudny – stwierdziłam po zapaleniu światła. – Może wziąłbyś kąpiel? –
zapytałam, ale niestety on nie umiał odpowiadać ludzkim głosem. Jednak
przynajmniej miałczał i nie było już tak cicho jak wcześniej.
– Wiesz co…
jeszcze nie wiem jak cię nazwę, ale już cię kocham. Dzięki tobie będę miała po
co wracać do domu codziennie po szkole. By cię nakarmić. Właśnie zjadłbyś coś?
– zapytałam się malucha i pobiegłam z nim do swojej osobistej kuchni.
Wpierdzielił dwie parówki i chciał jeszcze trzecią, ale mu nie dałam. Nie
chciałam by się roztył. Potem wykąpałam go w dużej wannie, tyle tylko, że woda
była na dnie, by się nie bał. Wysuszyłam go swoją suszarką, na prostownicę miał
niestety za krótkie futerko, ale szczotka do włosów, ta z miękkiego włosia
znalazła i na nim swoje zastosowanie.
– Jesteś
zmęczony, zdrzemniesz się? – zapytałam siadając z nim na narożniku w salonie.
Maluch rozglądał się, czasami piszczał. Chyba się bał, nie był przyzwyczajony
do tego miejsca. – Pokarze ci naszą sypialnie – oznajmiłam i weszłam do
kolejnego pomieszczenia, które należało do mnie. Ułożyłam kociaka na kocu we
wzór pantery. Zawinęłam róg owego koca by przykryć to stworzenie z dużymi i
przestraszonymi oczętami. Dałam mu całusa w nosek i głaskałam tak długo aż usnął.
– Będziesz
jedynym mężczyzną w życiu, któremu będę mówiła, że go kocham – powiedziałam
pewnie i nadszedł czas bym zaczęła się szykować. Wzięłam szybki prysznic,
przebrałam się i wyszłam z domu.
W szkole
było nudno, ja nie musiałam za wiele umieć by mieć dobre oceny… Nauczyciele mi
je zawyżali, bo rodzice byli honorowymi sponsorami tej placówki szkolnej. Po
szkole ruszyłam do zoologicznego, ale ponieważ nic mi się tam nie podobało to
kupiłam tylko przysmaki i jedzenie dla tego przeuroczego potworka. Wstąpiłam do
„wszystko dla domu” i wybrałam najdroższe, porcelanowe miseczki z prześlicznym
wzorem. Przeznaczone były do zupy, ale ja uznałam, że kotkowi będą się podobać.
Odwiedziłam też jubilera i zakupiłam bransoletkę z białego złota, brakowało mi
na nią pieniędzy, ale zadzwoniłam do matki. Zrobiła natychmiastowy przelew.
Bransoleta była gruba, ale lekka, taka pusta w środku. Była typowo męska, a mój
pupil wyglądał w niej wręcz przecudownie.
Usłyszałam
dźwięk komórki, okazało się, że Tyler już na mnie czeka pod bramą. Właściwie to
nie tylko on czekał, a wszyscy. Z tego wszystkiego zapomniałam o imprezie u
Huberta. Jednak co tam. Przebrałam się na szybcika w wygodne dżinsy, oraz
bluzkę na długi rękaw, do tego rozpinany sweterek, w ślicznym różowym kolorze i
adidasy. Wsadziłam swój tyłek do tego luksusowego auta. Dziś niekonieczny był
ścisk, gdyż z tyłu było nas tylko dwóch.
– Hej wam, a
Amanda gdzie? – dopytywałam.
– Już u
gospodarza imprezy – odpowiedziała mi Dominika i podała Tylerowi papierosa,
odpaliła mu go, następnie poczęstowała Damiana i mnie.
– Dzięki,
ale nie palę.
– Powinnaś
spróbować, to odstresowuje. Może gdybyś miała mniej stresu, to byś była mniej
agresywna i bardziej znośna – wymądrzał się Damian.
– Pójdę za
twoją radą, ale zapalę tylko dlatego, by potem na tobie tego papierosa zgasić –
wypowiedziałam te słowa przez zęby, z nieskrywaną nienawiścią, a potem
zaciągnęłam się jakimś miętolem.
– Jeśli
będzie orzeł to zgasisz na mnie, ale jeśli reszka to ja na tobie – powiedział
Damian i czekał na moje przyjęcie zakładu.
–
Oszaleliście? – wtrącił się Tyler.
– Daj im
spokój, skoro ich to bawi – odpowiedziała mu Dominika.
– Dobra. –
To były moje słowa.
– Orzeł.
Kurwa orzeł! – zaklnął Damian.
– No to
powodzenia stary – wyznała Dominika, a Tyler aż przystanął na poboczu.
Myśleliśmy, że stanął specjalnie by widzieć ową akcje, ale po chwili okazało
się, że już jesteśmy pod domem Huberta.
– No dalej,
Anka, wieczność mamy czekać? – zapytał Tyler, a ja przez chwilę się wahałam.
Damian jednak już zdjął kurtę i bluzę. Ja także zsunęłam mój płaszcz, by było
mi wygodnie.
– To gdzie?
– zapytałam cichutko, niepewnie.
– Ramie –
odpowiedział patrząc mi w oczy.
Chwyciłam w
swoją dłoń jego przedramię, było gładkie jak jeszcze u chłopca, choć na rękach
miał nieco włosków. Takiej gęsiej skórki.
– Boisz się?
– zapytałam, ale ganiłam siebie w myślach za to, że nie było to stwierdzenie.
Czemu nie wykorzystałam okazji by mu przywalić.
– Nie. Ja?
Coś ty – zaśmiał się, a ja natychmiast
rozżarzyłam papierosa by go zabolało. Skoro skurwiel był taki pewny, uważał się
za mocnego tylko przez to, że jest facetem to niech teraz wyje.
Przyłożyłam
żarzący się koniec papierosa do jego ramienia. Już kiedy dotknęłam delikatnie
to syknął, a potem to się zatrząsnął tak spazmatycznie pod wpływem bólu.
Spojrzał na mnie ze łzami w oczach, ale żadna z tych łez nie pociekła pomimo że
dociskałam papierosa do jego ramienia tak długo aż się nie ugasił. Patrzyłam mu
w oczy natarczywie. Papieros wypadł mi z rąk, a Damian w tej samej chwili
dopadł moje usta swoimi. Całował zachłannie, jakby to pomagało mu zapomnieć o
cierpieniu, o tym co przed chwilą go spotkało, czego doświadczył.
– To skoro
już po wszystkim to już się zbieramy? – zapytała Dominika, a ja zacząłem wsuwać
swoje ręce do rękawów mojego płaszcza. Nie było to łatwe, bo Damian ciągle stał
nade mną. W oczach nadal miał dzikość bólu, ale podobało mi się to.
– Jeszcze
się na tobie zemszczę, ty wiedźmo – rzucił do mnie i wysiadł trzaskając drzwiami.
– Jeszcze
zobaczymy, wiedźminie – szepnęłam Damianowi do ucha gdy znalazłam się przy jego
boku.
Później
zabawa trwała w najlepsze. Zaczęliśmy od gry w karty, na rozbieranego, co było
niepotrzebnym przedłużeniem. Żadna z nas nie miała na sobie stroju kąpielowego.
Mężczyźni uważali, że to specjalnie, a to nie prawda. Dominika mówiła, że nie
mogła znaleźć, Amanda była wprost ze szkoły, a ja szykowałam się na szybko i
zapomniałam na śmierć o tym basenie. Podobnie jak o pizzy, która miałam
zamówić. Jednak nic straconego, bo Hubert jak zwykle był przyszykowany z
jedzeniem i ustawił grilla domowego przy basenie. Zamierzał potem zrobić
hot-dogi. Tak czy inaczej graliśmy w kenta.
– Zdradzasz
się na miliony sposobów – rzucił Tyler przez zęby Dominice.
– Nie
marudź, tylko zdejmuj koszulkę. Teraz twoja kolej się poświęcić – odpowiedziała
dziewczyna, która była z nim w parze.
Znowu karta
krążyła kilka okrążeni, aż tu nagle trafiła do mnie i oczywiście Damian zjebał,
bo Hubert wrzasnął pierwszy.
– Ona ma
kenta, z kolorów.
– Kurwa,
znakowane masz te karty, czy co? – zapytałam ze złością i postanowiłam błysnąć.
Nie zdjęłam dżinsów. Zdjęłam stanik.
– O… –
Huberta wręcz zatkało.
– Gramy
dalej – poleciłam.
Młodsi
panowie byli już bez koszulek. Damian miał fajny, płaski brzuszek, ale do
kaloryfera to jeszcze jemu troszkę brakowało. Tylera mięśnie natomiast były
twarde, wyraźnie zaznaczone, jak dla mnie to nawet za bardzo. Spodziewałam się,
że Hubert będzie taki w sam raz, taki idealny, muskularny, ale nie napakowany.
Taki umięśniony, ale nie olbrzymi. Jednak on za cholerę nie chciał przegrać.
Amanda miała szczęście, że była z nim w drużynie. I tak siedzieliśmy na kocu
plażowym, w kółku i przegrywaliśmy. Dominika siedziała już w samej bieliźnie,
mnie zostały tylko majtki. Tyler był już całkiem goły, bo poświęcił się za Domi
ostatnim razem. Damianowi zostały bokserki. Amanda, będąca z Hubertem w
drużynie nadal siedziała w całym komplecie… a nie przepraszam zdjęła sweterek,
bo jej było za gorąco w chwili gdy Tyler bez skrępowania zsunął slipy ze swoich
kształtnych pośladków. Tyłek akurat miał niczego sobie, a i… nie tego nie
mogłam oceniać, nie miałam żadnego porównania, nawet Damiana nago nie
widziałam, bo wczoraj w samochodzie było ciemło i wszystko odbywało się tak na
szybko.
– Dobra,
poddaje się – rzekła Dominika.
– Jak wyście
to zrobili? – zapytał Damian.
–
Rozebraliśmy gówniarzy po prostu – powiedział pewnie Hubert.
– Jesteśmy
po prostu zgranym duetem – dopełniła jego wypowiedź blondyna.
– Bo ja
jestem hrabią Kentu – powiedział z uroczym uśmiechem, takim typowym dla małego,
podekscytowanego chłopca, a był przecież dorosłym mężczyzną.
– Dlaczego
tak? – dopytywałam.
– Bo zawsze
wygrywam. Był taki władca też. Właściwie to hrabią był. Hubert de Burgh, hrabia
Kentu – wyjaśnił.
– A no był,
we więzieniu też był, z tego co pamiętam to chyba dwa lata – dopowiedziała
Amanda.
– Miał trzy
żony, to jest pewne, a ile siedział, nie pamiętam – rzekł Hubert, a ja już
wiedziałam jak nazwę mojego kota. Będzie to Hubert de Burgh, hrabia Kentu,
który zapewne też tak dużo jadł, no bo z tego co zauważyłam do tej pory, to
każdy Hubert non stop coś przeżywa, albo popija.
Po latach :)
Część 3 - Rok 2014, kwiecień - Anna (Klara)
Siedziałam
na łóżku i oglądałam to czasopismo. Starałam się czymś zająć ręce, byłam
roztrzęsiona, a na to wszystko jeszcze zjawił się Damian i miotał się, denerwował,
łaził od ściany do ściany i użerał z zapalniczka. Nie mógł jej odpalić. Kiedy w
końcu mu się to udało i zaciągnął się upragnionym papierosem, wypierdolił
zapalniczkę przez otwarte na oścież okno.
– Pizga jak
skurwysyn, a ty wietrzysz! – krzyknął na mnie.
– Nie było
cię, jeśli tobie przeszkadza to zamknij okno, włącz ogrzewanie.
– Nie, ja go
nie otwierałem – powiedział stanowczo opierając się wyższą z komód pośladkami.
– Uspokój
się, też miałam ciężki dzień. Ciesz się, że okno było otwarte, dzięki temu
zaoszczędzimy na wymianie szyby, a to byłby mus, gdybyś rzucił…
– Wtedy bym
kurwa nie rzucił, nie jestem kretynem ty idiotko! – darł się i dalej palił.
Przekładał tego papierosa z rak do rąk i tak sobie pokrzykiwał.
– Zamiast
się wydzierać, lepiej powiedz co nie gra.
– To co
zawsze. Matka. Wyobraź sobie, że przyjechała po mnie, do tej jebanej…
– Ej, co ci
się stało? – przerwałam jemu, bo dopiero zauważyłam, że jest cały odrapany, i
na dłoniach i na twarzy.
– Właśnie to
ci opowiadam. Wyjęła mnie z tej jebanej piwnicy.
– Byłeś tam
znowu? Wczoraj o mało tam nie zginęliśmy.
– Gdybyśmy
mieli zginąć to byśmy zginęli. Chcieli nas tylko nastraszyć.
– Powinno im
się udać i powinniśmy odpuścić.
– Jesteś
słaba to odpuszczaj. Ta idiotka.
– Nie
idiotka tylko twoja matka.
– Dobra, nie
ważne. Mów lepiej co u ciebie, czemu masz taką minę? Doprawiasz mi rogi? –
zapytał jakoś tak przyjemnie siadając po drugiej stronie łóżka i odgarniając mi
włosy z karku, pierw dłonią w której trzymał papierosa, a później włożył go do
ust, by mnie nie poparzyć. Lubiłam gdy tak robił, gdy się mną bawił na granicy
niebezpieczeństwa.
– Mów mała,
co się dzieje, bo zaczną być ostry.
– Damian, to
nie czas na rozrywki seksualne. Gośka tu była. Wiem, kto jest twoim ojcem.
– Nie no
jakiś zlot wiedźm, nie macie o czym gadać, tylko mi ojca z kart wywróżać.
– To
Dariusza Przybylskiego – powiedziałam ciszej.
– Nie no,
jakiś zlot kretynek, czy co? Jesteście obie szurnięte.
– Ale
Damian, to prawda. Widziałam się z Gośką, przecież ci mówię!
– To nie
możliwe, ja nie mogę tego przeżywać po raz drugi.
– Ale czego?
– zapytałam i wstałam kiedy i on wstał. Niemal się z nim zderzyłam. Spojrzałam
mu w oczy.
– Całowałem
się z Gośką, my prawie…
– Kiedy?
– Dawno, za
gówniarza.
– Nadal
jesteś gówniarzem! – zarzuciłam mu.
– Jesteś
tylko rok starsza.
– I
zamieszkałam z gówniarzem.
– Czy to
ważne? – zapytał z takim lekkim załamaniem. Patrzył się w ziemie, a ja
niedowierzałam w to co słyszę. On przechodzi to samo, a co dopiero ja. Niedawno
dowiedziałam się o Manueli i o tym, że z nią sypiał, a teraz nagle Małgorzata.
Jak liczna miał rodzinę? Jeszcze trochę i się okaże, że jego ojcem jest któryś
z moich braci, a ja jego ciotką, albo mój ojciec, wtedy była bym przyrodnią
siostrą.
– Jak mogłeś
mi nie powiedzieć!? – krzyknęłam na niego, bo to było nie do pomyślenia by
własny facet mnie aż tak nie ufał. – Matka powiedziała ci, że Przybylski jest
twoim ojcem wcześniej, prawda?
– Nie Matka,
a Manuela.
– I tak jak
mogłeś mi nie powiedzieć!? – krzyknęłam.
– Bo to po
prostu nie twoja sprawa.
– Nie moja
sprawa kto jest twoim ojcem? – dopytywałam już ciszej i wlepiałam swoje śliczne
oczka w jego gały, ale on nic. Skamieniał normalnie.
– Jakoś to
przeżyłam, żeś się lizał z własną kuzynką. Tylko po to by za moment się
dowiedzieć, że ona jednak nie była twoją kuzynką, bo nie jest twoją kuzynką
teraz, bo kuzynka jak jest kuzynką teraz to była kuzynką zawsze, a jak nie jest
teraz to nie była nią nigdy. Zgadzamy się z tym? – zapytałam.
– Tak, a
ciotka co nie była ciotką… i te dalej to twoje co to takie pokrętne – wyznał
zrezygnowany i wywalił przez okno na pół dopalonego papierosa.
– I nadal
uważasz, że to nie moja sprawa!? Twoim ojcem jest pieprzony psychopata, a ja
się pierdole każdej nocy z jego synalkiem, który genetycznie jest obciążony tym
samym genem jebanego psychopaty! Ja teraz dopiero dostrzegam, że jesteś jak on!
Bywasz jak on! – krzyczałam nie panując nad sobą i swoim głosem, nad reakcjami,
rękoma, nad niczym. Cała się trzęsłam, bo pamiętałam ile Darek złego uczynił,
to co widziałam na własne oczy. Nagle poczułam jak ktoś chwyta mnie za twarz.
Dwoma rękoma za szyje, ale nie przydusza. Damian przybliżył się do mnie, tak że
nasze nosy niemal się stykały. Musiał się więc też przychylić bo to on był
niższy.
– Zamknij
się kurwa, mówię zamknij się – wywarczał przez zęby.
– Boli
prawda? – zapytałam z uśmiechem bólu i to był błąd, bo dopiero wtedy poczułam
prawdziwy ból. Taki jakiego nigdy nie zaznałam. Ręka mojego chłopaka zderzyła
się z moim policzkiem z taką siłą, że poleciałam na łóżko i przywaliłam twarzą
w materac. Doskoczył do mnie. Obrócił mnie na plecy, przywalił z pięści gdzieś
w okolice ust. Zęby miałam całe, tego byłam pewna, bo to sprawdziłam. Kiedy
szykowałam się na kolejny cios odskoczył ode mnie jak oparzony.
– Ja, ja,
ja… prze… nie ważne – zająkał się, wciąż cofając, jakbym go parzyła, jakby nie
mógł na mnie patrzeć. Odwrócił się i wybiegł, trzaskając drzwiami. Nie wiem
dokąd poszedł, ale nie wziął kurtki, bo wciąż leżała na komodzie.
Część 4 - 2015, kwiecień - Damian (Adrian)
– Aleś ty
zachrypnął. – To było pierwsze co usłyszałem od mojej kobiety tego ranka.
Wystarczyło, że powiedziałem „Dzień dobry śpiochu”, a ona już z tak niemiłym
tekstem.
– Byłem
wczoraj w studiu, chrypka jest naturalna – odpowiedziałem, chociaż wiedziałem,
że kłamię. Czułem, że coś mnie łamie.
– Zrobisz
kawę, czy wolisz śniadaniować?
– Odgrzeje
na szybko bigos od mamy, kawę też mogę zrobić, a ty zrób się na bóstwo. –
Puściłem do niej oczko, kiedy ona się przeciągała i walczyła by zmotywować się
do wstania.
– A może się
dziś polenimy w łóżku? – zapytała z nadzieją.
– Wstawaj bo
cię spiorę i zmuszę – zagroziłem, ale wiedziałem, że dla niej to kiepska
zachęta wiec szybko się poprawiłem. – Jeśli nie wstaniesz to nie spiorę cię
nigdy więcej, nie tknę palcem twojej… przez co najmniej dwa tygodnie.
– Wstaje! –
krzyknęła z kwaśną miną i podążyła do łazienki. Ja w tym czasie zakładałem na
gołą klatę koszulę, a potem bluzę od mundurku szkolnego. Zdążyłem też zgrzać
bigos i położyć wszystko na stole w salonie. Nienawidziliśmy jadać w jadalni.
– Jezu, my
dzisiaj mamy sprawdzian z matmy – zaczęła.
– Tak, ja
jeszcze muszę zaległą chemię napisać.
– Tylko dla
mnie jest matma ważna, bo chcę w przyszłości startować na ekonomie.
– Ja na
medycynę, więc też by się przydało wypaść jakoś. – Przypomniałem partnerce o
planowanym kierunku moich studiów i wlepiłem w nią takie miłosne nienawistne
spojrzenie. – Jedz bo zeszczuplejesz jeszcze bardziej.
– Myślałam,
że moja linia ci się podoba.
– Podobała
jak cię poznałem, teraz zeszczuplałaś na max, a ja lubię sobie klepnąć, a w tym
celu muszę mieć po czym – odrzekłem i patrzyłem na kobietę siedzącą na
kwadratowym pufie we wzór zebry. Cały salon zawierał elementy tego zwierzaka, w
ogóle panowała biel, czerń, szarość i gdyby nie ten wzór i czerwone elementy to
byłoby za sterylnie.
– Jesteś
okropny i zamyślony – wyznała.
– Ty nie
mniej okropna, ale ty się nie zamyślasz, brak ci na to wrażliwości.
– Jestem
wrażliwa jak cholera! – powiedziała entuzjastycznie, a ja w tym czasie zrobiłem
łyka mojej kawy, która rozlała się po moim podrażnionym gardle, a ja aż
skrzywiłem się z bólu.
– Coś nie
tak?
– Gardło
mnie boli.
– A mówiłam,
żeś zachrypnął, to ty jak zawsze swoje.
– Po szkole
pójdę do lekarza.
Nie
poszedłem jednak do szkoły, tu przed wyjściem ścisnęły mnie płuca i musiałem
wyglądać okropnie skoro Anna chciała zrezygnować ze szkoły by ze mną zostać. Co
rano droczyła się, że nie ma ochoty wstawać, ale prawda jest taka, ze miała
plany i ambicje. Nie unikała nigdy egzaminów i sprawdzianów ze ścisłych
przedmiotów, już prędzej biologię, prawo, języki, ale nie matmę. Posłałem ją
jednak do szkoły obiecując, że będę leżał i odpoczywał, a jedyny spacer jaki
sobie urządzę będzie do lekarza i z powrotem. Zdjąłem z siebie szkolne ubranko,
założyłem spodnie od piżamy z satynowego materiału – były brązowe, jak nasza
sypialnia. Tu też panował zwierzęcy wzór, podobnie jak w salonie, ale tu była
to panterka. Władowałem się do łóżka, wybrałem numer matki, ale jednak nie
odebrała.
„Jestem w
pracy do późna” – tak brzmiał jej SMS.
„Jestem
chory, podrzuć mi książeczkę lekarską, podbitą, bo dowodu jeszcze nie mam, a
legitymacje przepiłem… podrzuć, plis” – odpisałem.
Oczywiście
po tym moim SMSie musiała zadzwonić.
– Damian,
ale to coś poważnego?
– Nie mamo…
– Ale żeś
zachrypł. – Jakbym już gdzieś to słyszał – pomyślałem.
– Będzie
dobrze, to tylko przeziębienie.
– Ja się z
pracy nie wyrwę, wytrzymasz do jutra? – zapytała z nadzieją.
– Pewnie
mamo, że wytrzymam. Z Anką ok – dodałem już tak zapobiegawczo.
– A właśnie
miałam zapytać czy też jest chora, ale skoro nie to uważaj byś jej nie zaraził.
– Wiem mamo,
kocham cię, dobranoc, bo ja się zdrzemnę – powiedziałem i byłem zmuszony wstać
z łóżka po chusteczki, bo jeszcze kataru dostałem przy okazji, na domiar złego.
Przespałem
całe popołudnie, ale oczywiście obudził mnie dźwięk dzwonka od furtki. Cholera
– pomyślałem.
– Jeśli to
ty bachorze to zatłukę – powiedziałem, bo od niedawna dręczył nas taki bachorek
dzwonieniem do furtki i spierdalał zanim któreś z nas do niej doszło. Normalnie
cholery można było dostać.
Zarzuciłem
na siebie szlafrok we wzorze panterki, ale męski. Anna koniecznie chciała bym
był kolorystyczny, więc wynalazłem taki na allegro. Nie wiązałem sznureczków.
Nie założyłem japonek, popędziłem na boso i uniknąłem głównych schodów, wolałem
schodzić tymi awaryjnymi co zmierzały do garażu. Nadal nie przyzwyczaiłem się
do obecności innych domowników na dole, a oni do mnie, więc po cholerę było
sobie wchodzić w drogę. Krok przed garażem założyłem swoje stare klapki
basenowe i skierowałem się w stronę furtki, czyli miałem do pokonania jakąś co
najmniej pięciominutową drogę. Pierw minąłem altankę, na której w klatce
znajdowały się papugi, później ogród składający się z samych tulipanów, by w
końcu dojść do oczka wodnego, przejść przez mostek i nareszcie byłem przy
furtce.
– Cześć
Seba, co cię sprowadza? – zapytałem mojego przyjaciela, otwierając zapraszając
go do środka.
– Konkretnie
to nic, tylko piwo. Miałem nadzieję, po prostu, że będziesz.
– Mogłeś
zadzwonić. Piwem nie pogardzę, może mnie rozgrzeje.
– Zadzwonić
nie mogłem, pokłóciłem się z Natalią, nie wziąłem nawet telefonu wychodząc. Nie
chcę o tym mówić. Co cię łamię?
– Jakaś
kurwa zwana chorobą.
– Chociaż
raz to nie Anka ci daje popalić – stwierdził kiedy byliśmy już przy altance. To
przejście od furtki do domu zawsze wydawało mi się krótsze niż odwrotnie.
– Anka to
mnie gna do zamontowania tej kamerki, by było widać kto dzwoni.
– Nadal was
nęka ten dzieciak? – dopytywał.
– Nawet nie
wiemy jaki to dzieciak. Ostatnio jak go widziałem to tylko plecy. Jakiś szczyl,
nie ma więcej niż osiem lat. Tak czy inaczej muszę w końcu to zmontować.
– Mogę za
ciebie, dla mnie takie roboty to przyjemność – powiedział kiedy weszliśmy do garażu.
– Ściągasz
buty na schodach, myłem podłogi wczoraj i dbam by nie musieć myć ich więcej
razy w tym tygodniu.
– Za tydzień
Ani kolei.
– Nie, też
moja. Dopiero potem jej. Dlatego wolę myć raz na tydzień. Jak będzie jej kolei
to będę wędrował w butach by myła kurwa kilka razy dziennie. – Mówiłem i
zapraszałem go do salonu jednocześnie. Rozsiadł się na popielatej sofie
narożnikowej, oparł o poduszkę we wzór zebry, a ja zająłem tego pufa, na którym
rano siedziała moja dziewczyna.
– Nadal was
to bawi? – zapytał wyjmując z torby treningowej cztery puszki piwa.
– Skoczę po
szklanki.
–
Zapomniałem, że pan elita tylko butelkowe pija.
– Puszkowe
też pijam, ale ze szklanki – odkrzyknąłem bo właśnie sięgałem z oszklonego
regału podświetlanego, stojącego w przedpokoju dwie szklanki do piwa z czarnego
szkła.
– Pytałem
czy nadal was to bawi?
– Pewnie,
ostatnio się kąpię, biorę prysznic znaczy się, a ona, że szybciej, szybciej, bo
jej się siku chce. No i już kończyłem, cały w pianie byłem, spłukiwać się
chciałem i nagle zimna woda.
– Zakręciła
ciepłą?
– No, zdolną
mam kobietę, nie? – zapytałem z uznaniem i zrobiłem łyk tego gorzkawego płynu,
który zdawał się sprawiać, że jakby gardło mnie mniej bolało.
– I co
zrobiłeś, opłukałeś się zimną? – dopytywał.
– Coś ty,
wyszedłem jak taki miś Yeti, cały w tej pianie. Wpuściłem ją do toalety, ona
taka uszczęśliwiona. Wiesz to dziękuje za pośpiech i ta cała sztucznizna, w
której jej tak bardzo do twarzy.
– Nie
wierzę, żeś na tym zakończył.
– Pewnie, że
nie. Poczekałem aż się wysika i wepchnąłem się z nią pod ten lodowaty prysznic.
Piszczała jak cholera, bo w ubraniu była, ale po chwili już bez i nawet ta
zimna woda zdawała nam się ciepła. Potem jeszcze rozgrzewka w łóżku.
– Zaczynam
wam zazdrościć.
– Popędu? –
zapytałem z zacieszem.
– Nie, tej
beztroski. Macie w ogóle jakieś problemy? – dopytywał.
– Problemy
to są jak się ma dzieci, dlatego my nigdy nie zamierzamy. Mamy problem, Anka
chce zaryzykować i zlikwidować nasze konta, otworzyć para bank, takie coś co
działałoby na zasadzie chwilówek, ale pożyczało pieniądze na raty, mniejsze by
były koszty niż pożyczki z obsługą co dochodzi ci do domu, ale większe niż
chwilówek. Bo chwilówki dostępne na rynku działają tak, że jak weźmiesz i nie
masz na spłatę to musisz przedłużyć i to nie zmniejsza kwoty zadłużenia. Ona
chce wymyślić taką chwilówkę, co masz pół roku na to by ją spłacić, masz podaną
konkretną kwotę do spłaty i wtedy płacisz co miesiąc, co tydzień, lub nawet co
dnia, ważne by w dniu kiedy kończy się termin spłaty, zadłużenie było spłacone.
Była już nawet u jakiegoś prawnika się dowiadywać, z moim ojc… z Fabianem o tym
gadała. Niby nie ma zastrzeżeń. Ona ma już osiemnaście lat, można otworzyć taką
domenę i zarejestrować działalność. Jednak jej kasy na to nie starczy,
musiałbym ja zlikwidować lokatę co ją mam od ojc… Darka, no i jeszcze konto
oszczędnościowe moje.
– Ty się
boisz ryzyka? Co z tobą?
– Muszę być
odpowiedzialny, jak utopimy to zostaniemy z niczym, to kasa na nasze studia.
– Przecież
Anka dostaje kasę co rok od Kamila.
– Do
dwudziestego pierwszego roku życia. Tak zastrzegli jej rodzice. Z resztą
dostaje te półtora tysiąca, mnie wychodzi z alimentów od ojców też tyle i
wiesz… za tysiak skromnie żyjemy, za tysiąc się bawimy, a po pięćset co miesiąc
wpłacamy na konta. To nasze zabezpieczenia, a lokata…. Chcę studio nagrań
otworzyć.
– Na rapie
nie zarobisz.
– Wiem,
dlatego medycynę będę studiował.
–
Zazdroszczę wam planów i tego poukładania, kłócicie się czasem?
– Zdarzyło
się – odpowiedziałem szczerze?
– I co
wtedy?
– Najostrzej
to było rok temu. Do matki się wprowadziłem na jakieś dwa tygodnie, coś z
hakiem nawet. Przeprosiła to wróciłem. Innym razem to ona urządziła pierw
karczemną awanturę, by potem milczeć niemal miesiąc. Myślałem, że oszaleje, nie
wiedziałem już co uczynić by mi wybaczyła. Jednak teraz już jest dobrze. Mam
tydzień na podjęcie decyzji co z tym jej parabankiem.
– Będziesz
udziałowcem tam? Wspólnikiem?
– Nie, nie
chcę się w to bawić. Jak się zgodzę to dam jej te pieniądze, licząc, że mi
opłaci studia i mnie utrzyma gdy przyjdzie kryzys. Zaufam jej po prostu, jeśli
kupię jej pomysł.
– A co jak
kiedyś wywali cię na bróg. Mieszkasz u niej, oddasz jej swoje pieniądze, ona
się dorobi, znajdzie kochanka…
– Nie
zamieni mnie na innego. A nawet jeśli, to nie będę żałował, bo jeśli się dorobi
to było warto, pomysł był dobry. Zainwestuje przynajmniej w coś z przyszłością.
– Ale nie
wyniesiesz zysku z tej inwestycji – zauważył słusznie podczas nalewania piwa.
– Kocham ją,
ale to nie ma nic do rzeczy. Anna jest podłą, zimną suką, ale ma też honor,
jeśli pożyczy od kogoś choć grosz, to kiedyś go zwróci. I ta kurwa ma takie
wyczucie, że zwróci go wtedy gdy jest najbardziej potrzebny i przydatny.
– Mówisz
kurwa o własnej kobiecie.
– Tak, wiem,
ale u nas to tak pieszczotliwie. Jesteśmy no te, jak to było?
– Krejzole –
przypomniał mi.
– No
właśnie, krejzi, krejzi – powiedziałem z zacieszem i przechyliłem szklankę by
wypić do dna.
Seba poszedł
do domu, nie wypił nawet piwa do końca. Łyknąłem za niego, żeby się nie
marnowało. Ta cała Natalka mnie wkurwiała, sprawdzała go jak małego dzieciaka,
kontrolowała na każdym kroku, wydzwaniała po kilkanaście razy kiedy nie było go
dłużej niż godzinę, ale co się dziwić, w końcu starsza była. Cieszyłem się, że
my z Anią mamy do siebie zaufanie, że nie napastujemy się telefonami z byle
powodu. Spodziewałem się, że jak przyjdą dzieciaki to to się zmieni. Będę pił w
barze z kumplami, a ona telefonować o czopki, brak syropku na kaszel, brak
chusteczek do pupy, że maleństwa płaczą a ona sobie nie radzi… Po co ja w ogóle
myślę o dzieciach? – zapytałem sam siebie, bo nagle uświadomiłem sobie, że przy
Ani nigdy nie będę ich miał. Z jednej strony trochę przykro, bo wiedziałem, że
dla niej to pewna decyzja, że nie zmieni zdania. Z drugiej strony jednak to
była największa radość, bo na cholerę mi dzieci i kłopoty, ja się nawet nie
nadawałem na ojca, a ona na matkę.
– Pora coś
zjeść – rzekłem do kruczoczarnego kociaka, który ocierał się o moją nogę. – Na
co masz ochotę stary? – zapytałem zmierzając do nowoczesnej kuchni, w której
też panował zwierzęcy wzór, ale tym razem w łaty krowie. Wysokie hokery miały
właśnie takiego koloru siedziska – białe w brązowe, krowie łaty. Meble były
białe, nad zlewem coś ala obraz, by nie zalewać ściany, zastępował płytki. Oczywiście
przedstawiał krowy namalowane przez dziecko – przez Michałka, Anka robiła to na
specjalne zamówienie. Tu nawet kubki i talerze były w łaty, ale cóż… tak
chciała, a mnie to nawet odpowiadało, przynajmniej nie było to jedno z tych
nudnych mieszkań w starym stylu. Chociaż nie… dół tego domu był właśnie w takim
starym, antycznym stylu. Zawsze mnie interesowało czy zapoczątkował to Kamil,
czy Ani rodzice też mieli zamiłowanie do staroci. Nigdy jednak nie odważyłem
się spytać, nie lubiła mówić o starszych, wymazała ich z pamięci.
– Hubercie
hrabio Kenty, wolisz surowego kurczaka, czy wątróbkę? – zapytałem kociaka,
który już usadowił się na niewielkim blacie znajdującym się nieopodal stołu.
Patrzył w swoją pusta miskę. Hubert był członkiem rodziny, właściwie to był
jedynym bliskim Anki, nie licząc mnie. Domyślałem się, że bardziej rozpaczałaby
po śmierci tego czarnucha, niż przed laty na pogrzebie rodziców.
Podstawiłem
Hubertowi pod nos oba kawałki mięsa, czując się przez chwilę jak rzeźnik.
Wybrał pierś z kurczaka, ale oczywiście wymagający nie mógł sam gryźć.
– Może
jeszcze za ciebie przemielić i połknąć ty pchlarzu ty? – zapytałem złośliwie
podczas krojenia tego kawałka kurczaka w maleńkie kawałki, bo duże też by
odrzucił.
– Czego
jeszcze chcesz Hubercie de Burgh? – zapytałem bo nadal patrzył to na miskę, to
na mnie. Wydawał się jakby zrozumieć moje pytanie, podszedł do garnka z
pozostałością bigosu. – Dobrobytu hrabia nauczony – rzekłem, ale co mi
szkodziło dolać do jego kociej miski trochę bigosu. – Na zdrowie stary. Zrobimy
naszej hrabinie niespodziankę i ugotujemy obiad – stwierdziłem, a Hubert już
zajadał i to w takim tempie jakby mu miało braknąć.
Wrzuciłem na
rozgrzaną oliwę z oliwek pieczarki, mieszałem czekając aż się trochę podsmażą.
Dodałem do nich po chwili cebuli, oczywiście pokrojonej drobno w kostkę, a
następnie całość przełożyłem do garnka. Na pustą już patelnie znów dodałem
oliwy, a następnie cukinię pokrojoną i potem też ją do garnka. Na końcu
nakroiłem tego co najlepsze w leczo, czyli kiełbaski. Bardzo dużo talarków. I
je tak smażyłem z dodatkiem przypraw, aż powróciła moja piękność.
– Jak się
mają moim mężczyźni? – zapytała.
– Dobrze, ja
gotuje, a on żre jak zwykle – odpowiedziałem jej z uśmiechem, kiedy objęła mnie
od tyłu.
– Nie mów
tak o moim ukochanym, bo ci łeb ukręcę – zagroziła.
– Zdałaś? –
zapytałem, ale wiedziałem już, że padnie twierdząca odpowiedź, bo przecież
śmiała się od ucha do ucha.
– Pewnie, że
tak. – Mówiła z wyższością opierając się o blat między dwoma hokerami w te
łaty.
– Powinienem
cię sprać za nie wiarę w siebie – stwierdziłem grożąc jej wskazującym palcem
jednej dłoni, a drugą trzymałem łopatkę drewnianą i mieszałem te talarki, by
się nie przypiekły.
– A wiesz,
że nigdy nie otrzymałam lania od szefa kuchni? – głosiła zaczepnie.
– Nic
straconego, zawsze możesz dostać, za niesumienną pracę. Tak stoisz i stoisz,
zamiast już paprykę oczyścić i pokroić – głosiłem żartobliwie.
– To ja
tylko zdejmę płaszcz i już się nadstawiam, ok? – dopytywała. – Pewnie, że ok,
ty się zawsze godzisz – odpowiedziała sama na własne pytanie, które sądziłem,
że zadała mnie. Musnęła mnie w policzek i poleciała do przedpokoju.
Powróciła
stanęła przy ścianie, twarzą do niej i się chyba bardzo niecierpliwiła.
– No Damian,
co tak długo!? – warczała na mnie.
– Myje i
wycieram łopatkę.
– Nigdy nie
dostałam łopatką.
– Dziś
dostaniesz – rzekłem pewnie i wymierzyłem jej po kilka razy na każdy z
pośladków. Później kolejne kilka po małej przerwie. Kiedy zaczęła się wiercić
stwierdziłem, że wystarczy, bo zakończy się czysty, zdrowy erotyzm, a zacznie
okrucieństwo.
Ostawiłem
Patelnie z gazu, jednocześnie się całując z moją królewną. Tym razem była
oparta pleckami o tą ścianę z łatami, a ja nachylałem się jednocześnie zsuwając
z niej odzienie. Później znów całowałem usta, szyje, by wreszcie unieść jej uda
do góry, podrzucić ją trzymając za nagi tyłek w taki sposób by jej uda
zatrzymały się na moich biodrach.
– W
spodniach tego nie zrobisz – zakpiła.
– Nie mam na
sobie przecież dżinsów, to tylko dresy, luźne, wystarczy rozwiązać, o tutaj. –
Nakierowałem jej rączkę na owe sznureczki. Musiałem ją mocno przy tym
przyciskać do ściany i trzymać jej pupę na mojej drugiej dłoni, by mi nie
spadła. Pociągnęła za nie, i ręką opuściła mi spodnie lekko ku dołowi. Potem
już same opadły.
– Byłeś u
lekarza? Nie zarażasz? – zapytała, odrywając swoje usta od moich, choć nie wiem
jak to uczyniła, bo głowę miała niemal przy samej ścianie.
– Nie byłem,
matka dopiero przyniesie książeczkę.
– Mogłeś iść
do prywatnego. – Znów przerwała całowanie.
– Moja kasa
wpłynie dopiero w przyszłym tygodniu – wyjaśniłem i pragnąłem znów wpić się w
jej usteczka, ale niestety…
– Mogłeś
wziąć moje.
– Ale nie
chciałem. Całuj do cholery! – warknąłem.
– Całuje,
całuje, już, wszak co nagle to po diable. Jednak jeśli mnie zarazisz, to
gwarantuje ci…
– No co mi
gwarantujesz?
– Że dostaniesz w mordę, a potem będziemy się pieprzyć
dla wylania potu i zdrowia – odpowiedziała i zaczęła pocałunek, zachłanny,
wampirzy, z domieszką mojej i jej krwi, przez przygryzanie sobie nawzajem warg.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz