czwartek, 4 kwietnia 2013

Para nr 5 - Matka, żona i kochanka w jednym i przykładny mundurowy.

Marta i Jacek
Klasyczne niedobranie


Opisy wprowadzające, oraz opowiadania po rozwinięciu :)
(Kliknij na: Czytaj więcej >>)


Marta Wielgosz, z domu Owczarek - ładna i zgrabna, lubi o siebie dbać. Ma w sobie pewien urok. To kobieta o wielu twarzach. Na co dzień żyje jako dobra żona policjanta, Jacka i kochająca matka dwóch synów, Oskara i Kubusia. Sprawia wrażenie nie do końca szczęśliwej, jakby czegoś jej brakowało, może dlatego zdradza męża. Jest siostrą Patryka, nie ma z nim jednak zbyt dobrych relacji. Zdarza jej się kłamać jak z nut. Jest postacią intrygującą i potrafiącą zaskoczyć.

Jacek Wielgosz jest bratem Kamila. Ma piękną żonę i dwóch uroczych synów, pracuje jako policjant razem z Patrykiem Owczarkiem. Z powodu natłoku obowiązków mało czasu spędza z rodziną, nad czym bardzo ubolewa. Jest opiekuńczy i troskliwy. Bywa uparty. Czytając o jego losach ma się wrażenie, że momentami nie radzi sobie z sytuacją, która obecnie panuje w jego życiu. Wybacza żonie zdrady i postanawia spróbować po raz kolejny, nie chce przekreślać tych wszystkich wspólnych lat i rozbijać dzieciom rodziny.


Część 1 - Jak trudno być rodziną, kiedy w życiu miało się mentorów zamiast bliskich? - Narracja (Damian)

Marta Wielgosz, z domu Owczarek, właśnie szykowała kolejne pranie. Była zmęczona życiem, dziećmi, natłokiem obowiązków, a przede wszystkim zmęczona mężem, którego nigdy nie było. Kiedy Kubuś miał gorączkę, a Oskar wybił sobie ząb na deskorolce, jej mąż – Jacek, był w pracy. Ona więc sama musiała sobie radzić z synami. Jeden z nich miał obecnie siedem lat, a drugi pięć. Tatusia widywali tylko nocami, kiedy to już spali, czasami się wybudzali kiedy wchodził do ich pokoju i musiał wyganiać potworzyska z szafy i spod łóżka.
Teraz potrafiła sobie wyobrazić życie bez niego, bez jego dotyku, obecności, ale nie wierzyła w instytucje rozwodowe. Tak naprawdę ich rozstanie nigdy nie byłoby możliwe w pełni, zawsze łączyłyby ich dzieci. Czuła nudę, brak adrenaliny. Z jednej strony miała wystarczająco dużo obowiązków by nie myśleć o niczym innym, z drugiej strony pragnęła mieć ich mnie by zaczerpnąć chwili dla siebie. Z trzeciej strony zdawała sobie jednak sprawę, że to co sobie wymarzy będzie możliwe tylko z kochankiem bowiem, jej mąż miał czas na seks tylko kilkuminutowy, po co więc o tym rozmyślać, lepiej już zajmować się obowiązkami. Kobieta jednak w przypływie żalu zwierzyła się pewnego dnia ze swoich problemów, i to komu? Bratu, a dziś jej mąż poszedł do niego na drinka i to tak prywatnie, a nie służbowo. Nie bała się męża, ale bała się tego czy jej brat okaże się zdrajcą tak jak w dzieciństwie. Od zawsze byli wychowani tak by podkładać sobie nawzajem „świnie”, by rywalizować, by nie być rodziną, nie kochać się i nie szanować jak rodzeństwo. Ścigali się więc we wszystkim, w tym kto będzie lepszy w stopniach, kto lepiej i szybciej posprząta pokój, kto bardziej odpowiedzialnie zajmie się swoją młodszą siostrą. Ten kto przegrał miał jednym słowem: przejebane, a ojciec podnosił tylko poprzeczkę i stawiał coraz to większe wymagania. Matka natomiast była bierna. Wychowali więc dzieci na pracowitych, porządnych obywateli, ale czy takie wychowanie było czymś dobrym? Marta już w dzieciństwie poprzysięgła sobie, że wychowa dzieci inaczej, po swojemu, być może gorzej, ale w miłości i w przeświadczeniu, że drugi człowiek też jest ważny, że nie wolno dążyć do celu po trupach, bo cel nie zawsze uświęca środki…

Nie wymiękaj dziecino
Jesteś moją ptaszyną
Będę z tobą na dobre i złe

Marta nie chciała już o tym myśleć. Była zmęczona, wściekła i nie miałam siły roztrząsać tego w swojej glowie po raz kolejny. Przypomniała sobie wszystkie koleżanki, które zwierzały się jej z takich problemów. Za każdym razem, kiedy słyszała „mój facet mnie nie pociąga w łóżku” pierwsza przekonywała je, żeby ich zostawiły. Spojrzała na swoje dłonie. Na prawej nadal tkwiła obrączka.
– Marta! – Głos Jacka sprowadził kobietę na ziemię. Nie chciała krzyczeć z nim przez pół mieszkania, pofatygowała się do sypialni. Stanęła w drzwiach i spojrzała na niego pytająco.
– Chciałem oznajmić... że będziesz spać ze mną. – wyprostował się. Kiedy stał przed żoną w ten sposób, ona dokładnie widziała jego mięśnie, które rysują się pod błękitną, obcisłą koszulką. Wiedziała, że gdyby chciał ja mieć tu i teraz, natychmiast, tak jak to ona lubi… tak natychmiast, ale nieśpiesznie, to nie miałaby z nim żadnych szans, musiałaby się temu poddać.
– Możesz spać obok mnie, w sypialni, ale ze mną nie będziesz. – Odwróciła się i chciała wyjść, ale poczuła, że łapie ją za troczki od bluzki.
– To się jeszcze okaże – powiedziała, przyciągając ją z powrotem, a ona poczuła to dziwne mrowienie w podbrzuszu, które ludzie mylnie mylą z motylami w brzuchu i wielkim zakochaniem. Każdy kto jest już trochę w związku, wie, że takie uczucie to zwykłe pożądanie, pragnienie seksu, albo też strach, jeśli towarzyszy temu również skurcz żołądka.
– Podrzesz mi bluzkę w ten sposób. – Udawała, że się opiera, ale naprawdę była już dawno poddaną, od chwili gdy ujrzała jego uśmiech, błysk w jego oczach, wyraźnie rysujące się mięśnie… nagle poczuła się jak za dawnych lat.
W innej sytuacji może próbowałaby wyrwać się siłą, ale nie miała już ani cierpliwości, ani wewnętrznej siły, żeby robić to w ten sposób. Zresztą, Jacek nie dałby jej na to szansy. Poczuła jak podnosi ją i kładzie na łóżku. Może nie byłoby to szczególnie zaskakujące, gdyby nie fakt, że zrobił to mało delikatnie, ale przecież to ona tego pragnęła. W tej samej chwili poczuła jak coś zimnego zaciska się na jej drobniuteńkich nadgarstkach. Odchyliła głowę najmocniej, jak tylko było to możliwe i nie mogła uwierzyć w to, co widzę. Jednak nie było w tym nic dziwnego, w końcu każdy policjant posiada swój własny zestaw, a w każdym z takich zestawów obowiązkowo znajdują się kajdanki…
– Po co ci te kajdanki?! Natychmiast mnie rozkuj! – zażądała stanowczo, jakby nagle uleciało z niej całe zmęczenie i otępienie, ale jej uśmieszek zdradzał, że tego właśnie chce.
– Nie licz na to. – Popatrzył na nią z góry.
Kobieta nie wiedziała co ma robić, czekała na rozwój wydarzeń. Z kochankiem – z Tylerem zawsze miała scenariusz, wiedziała kiedy następują przerwy, czego może się spodziewać, a w tym wypadku? W tym wypadku nie wiedziała kompletnie nic, tyko to, że będzie naprawdę cudownie…
– Jacek to boli – próbowała wziąć go na litość, ale było to tylko erotyczną grą. Jego wzrok bez problemu wyczytał w jej oczach, że blefuje.
– Nie szarp się tak, to nie będzie bolało. Bądź grzeczna, to nic cię już dziś nie zaboli. Chciałaś czegoś nowego, to masz. Nie będziesz musiała już doprawiać mi rogów, zasłaniając się rutyną.
Pierwszy raz słyszała od niego takie słowa, na dodatek wypowiedziane w ten sposób. Nie spodziewała się, że jej mąż wie o zdradach. Teraz miała ograniczoną możliwość ruchów i to nie tylko fizycznych, ale i wykonawczych, przyszłościowych, seksualnych. Jacek ustawił się tak, że niewiele była w stanie zobaczyć. Poczuła jak ją rozbiera, szybko, niecierpliwie, jakby chciał pobić jakiś rekord czasowy. Później wyszedł. Marta zastanawiała się czy uda jej się wyjąć ręce z żelastwa, które je obejmowało. W końcu miała dość drobne dłonie. Ale mąż wrócił równie szybko, jak wyszedł. Trzymał w ręku nóż.
 – Cholera to niemożliwe – mówiła do siebie.
Przez głowę przelatywały jej wszystkie możliwe filmy i kryminały, w których namiętnie się zaczytywała.
– Zwariowałam już od tych thrillerów wszystkich! – wykrzyknęła w głos.
– To nie żart kochanie, ani nie sen. To się dzieje tu i teraz, poczuj to – szepnął jej do ucha, ale kiedy nie wykonała żadnego ruchu dodał: – Czuj do cholery! – Mężczyzna nie musiał krzyczeć aż tak głośno, ale w przypływie namiętności, erotyzmu, chwili to się zdarzyło.
Mężczyzna zaciął ciąć bluzkę kobiety, chciał mieć do niej dostęp, widzieć już jej piersi. Nagle odrzucił nóż i rozpiął swoje spodnie. Wtedy rozległ się trzask, dochodzący z pokoju chłopców. Jacek doprowadził się do porządku i wyszedł po raz kolejny.
            – Poczekaj na mnie, kochanie. – Popatrzył na kobietę zakutą w kajdanki z lekkim, rozmarzonym uśmieszkiem.
Te zachowania były perwersyjne, nigdy specjalnie nie lubił takiego seksu, ale skoro jego żona tego potrzebowała, skoro tylko to mogło ocalić ich małżeństwo to nie było sensu by ryzykować. Mieli przecież dzieci, a dzieci to część rodziny, ważne by ta rodzina była pełna… mimo wszystko…

Część 2 - Mąż twój wielbił porządek i pełne szkło... - Witold (Simon)

Przemierzałem czerwono-czarno-białym ścigaczem zakorkowane ulice miasta. Była czternasta, godziny szczytu. Ludzie, kończący pierwszą zmianę w fabrykach produkcyjnych, wsiadali do zatłoczonych autobusów, które przed chwilą były tak samo zatłoczone ludźmi śpieszącymi się na drugą zmianę w tej samej fabryce. Dzieciaki wracały ze szkoły, ludzie śpieszyli drogimi samochodami do swoich willi na przedmieściach po skończonej lub przerwanej pracy w hermetycznym środowisku korporacyjnym. Jakieś kobiety pędziły do kawiarni, należały do tych, które mają za dużo pieniędzy i zbyt dużo wolnego czasu. Młodzież ruszała pod most lub na ławkę w parku z plecakami, zapewne robią to, co ja, gdy byłem w ich wieku. Chociaż za moich czasów piło się tanie winiacze, a teraz króluje raczej mocne polskie. Zaparkowałem pod blokiem, w którym nie mieszkałem. Zabezpieczyłem swoją maszynę i zdjąłem kask, który był w kolorze motocykla. Wpisałem kod na domofonie, znałem go na pamięć, i szybko pobiegłem na pierwsze piętro.
– Witam, królewnę – powiedziałem.
– Mamy godzinę. Chłopcy są u mamy, a mąż w pracy – odrzekła.
– Oj, a przywitanie?
– Witam – powiedziała i wciągnęła mnie do środka za rękaw kombinezonu. – Nie stój na klatce, sąsiedzi cię zobaczą i jeszcze mu doniosą. Kto normalny jeździ o tej porze roku motorem?
– Motocyklem jak już. Za normalnego się nigdy nie uważałem. Nastaw muzykę – powiedziałem rozkazującym tonem.
– Ty nastaw, ja zrobię pianę i zapraszam do wanny – powiedziała.
– W ubraniu, czy bez?
– To zależy od tego czy zamierzasz się zmoczyć, czy nie, bo ja zamierzam w wannie – odpowiedziała z uśmiechem na ustach, a jej kasztanowe loki, które wypadły z eleganckiego koka, opadały na ramiona. Odwróciła się do mnie tyłem i zaczęła zdejmować koszulę w kolorze ni to różu, ni pomarańczy.– Pośpiesz się, mamy tylko godzinę – ponaglała mnie. – I weź pilota od wierzy, będziemy mogli przełączać kawałki z łazienki! – krzyknęła już z pomieszczenia obok.
Łazienka była w ciepłym odcieniu brązu, przeplatanego z piaskowym. Popielata wanna nie pasowała do otaczającego ją wnętrza, ale mnie w tej chwili było to obojętne. Pochyliłem się nad kobietą, która siedziała po szyje w pianie. Pocałowałem ją w czubek głowy, a potem skierowałem usta ku jej ustom, i pilotem, który miałem za plecami wcisnąłem „play”. Rozpiąłem kombinezon motocyklisty i oswobodziłem z niego ręce. Potem zdjąłem buty i stanąłem przed nią w granatowej bluzce z długimi rękawami oraz popielatych bokserkach.
– Ta piosenka to klasyka, czemu wybrałeś akurat tę, przecież nie jest pierwsza? – zapytała, a ja w tym czasie pozbyłem się bluzki.
– Kojarzy mi się z tobą – odpowiedziałem, wchodząc do wanny za jej plecami w taki sposób, by mogła oprzeć głowę o mój tors.
– Nie mam na imię Jolka – odparła.
– Ale gdy twój mąż miał nockę, dwa lata temu, twoje dziecko też spało za ścianą i też bardzo niespokojnie.
– Ten starszy był w szpitalu z zapaleniem płuc – wyznała.
– To była nasza pierwsza noc razem – wspomniałem.
– Byłeś jeszcze dzieckiem.
– Jakim dzieckiem? Miałem prawie siedemnaście lat – uśmiechnąłem się do niej, widziała to w lustrze, które wisiało naprzeciwko. Zbliżyłem usta do jej ucha i musnąłem je, potem przejechałem delikatnie językiem, a na końcu lekko przygryzłem.
– Przejdziemy do dzieła? – zapytała i zaczęła się odwracać przodem do mnie.

Część 3 - Kiedyś - Marta (Hathor)

Godzina, którą spędziłam z Witkiem, minęła nie wiadomo kiedy. Było mi z nim dobrze. Nie kochał mnie, ale fakt, że rozpalał we mnie zmysły i sprawiał, że problemy znikały, przynajmniej do momentu jego wyjścia, powodowały, że brak uczucia nie był ważny. Kiedy zamknęłam drzwi za młodym, całkiem przystojnym chłopakiem, a chwilę później przez uchylone okno dobiegł mnie warkot jego motoru, powróciło inne uczucie. Nie, nie wyrzuty sumienia. Bardziej było to poczucie zagubienia, konieczności wybierania między dwoma równoważnymi dla mnie strefami. Oderwałam się od ściany i ruszyłam w stronę łazienki. Wypadałoby doprowadzić ją do porządku przed powrotem Jacka. Wprawdzie miał po pracy odebrać dzieciaki, ale od tamtego czwartku wolałam nie ryzykować nawet najmniejszego niedopatrzenia. Nigdy nie zapomnę jego spojrzenia, kiedy wszedł do salonu i zobaczył mnie i Wicia na naszej kanapie. Czas stanął w miejscu, a ja pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, co mam zrobić.
„Weź się w garść” – warknęłam sama do siebie i powróciłam do kuchni. Nie lubiłam jej. Całego tego mieszkania nie lubiłam. W przeciwieństwie do mojego męża, który, gdyby mógł, nigdy by z niego nie wychodził. A ja potrzebowałam czegoś innego. Zabawy, trochę szaleństwa. Uśmiechnęłam się na wspomnienie pędu powietrza w uszach, kiedy przemierzałam ulice na motorze Witka, oplatając go w pasie rękoma.
Po raz kolejny tego dnia stanęłam przed dużym lustrem w łazience. Przysunęłam do niego twarz i przejechałam palcami po swoim uchu. W prawym widniał już ledwo widoczny ślad po drugiej dziurce – symbolu wyzwolenia i rockowej duszy. Zrobiłam ją w wieku szesnastu lat i do osiemnastki skrzętnie ukrywałam przed rodzicami, którzy nie akceptowali mojego stylu, mojej muzyki i pasji. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam w ręku gitarę. Nie czułam się źle jako kobieta w pełnym tego słowa znaczeniu. Tylko czegoś mi w tym nowym życiu brakowało. Czegoś niewielkiego, ale jednak dającego o sobie znać co jakiś czas tępym bólem niespełnienia i pustki.
Pogrążona w myślach dokończyłam sprzątanie. W uszach rozbrzmiała mi piosenka, którą zaczęliśmy nasze dzisiejsze spotkanie. Zdradziła go, nigdy nie był już sobą, o nie... Znałam tę piosenkę na pamięć, rozumiałam jej tekst, jej przesłanie. Ale nigdy nie myślałam, że właśnie ten fragment odzwierciedli mój obecny stan. Stan mojej rodziny, która w dalszym ciągu nią pozostawała. I po raz pierwszy zastanowiło mnie czy Jacek rzeczywiście chce dać mi szansę tylko ze względu na chłopców. Czy to wszystko jakoś sensownie się wyklaruje? Potarłam dłonią czoło i zdałam sobie sprawę, że od kilku sekund dzwoni mój telefon, a na wyświetlaczu pokazał się czarny kotek pod którym miga imię „Jacek”.
– Już wracamy  – usłyszałam ciepły głos i spojrzałam na zegar, wiszący w sypialni. No tak, zbliżała się siedemnasta. – Marta, jesteś?
– Tak, tak, przepraszam. Czekam na was. Aha, i kupcie po drodze jakieś owoce, dobrze? – Próbowałam się skupić na rozmowie, ale, nie wiem czemu, nie wychodziło mi to najlepiej. Skoro takie codzienne pogawędki sprawiają mi trudność, to jak, do cholery, mamy rozmawiać jak małżeństwo?
– Jasne. Trzymaj się.
Usłyszałam przerywany sygnał i rzuciłam telefon na łóżko. Po chwili namysłu wyjęłam z szafy bordową bluzkę, a tę, którą miałam na sobie wcześniej, wrzuciłam do pralki i włączyłam krótki program.
„To chore” – skarciłam się w duchu, ale nie przerwałam czynności. W sumie nawet bym nie zdążyła, bo drzwi otworzyły się i do przedpokoju wpadły dwa małe łobuziaki.
– Mama, jeść! – krzyknęli jednocześnie.
Czemu oni nie są tacy zgodni w innych kwestiach? – zastanowiłam się i potarmosiłam ich włosy. Kuba był młodszą kopią mojego Jacka. Te same oczy, włosy, uśmiech. Oskar miał wprawdzie jego rysy twarzy, ale reszta stanowiła istny mix.
– Jeść jest. – Uśmiechnęłam się – Rozbierzcie się, a ja naszykuję wam coś dobrego.
– Dla mnie też coś się znajdzie? – usłyszałam za plecami niski głos, który kiedyś rozbudzał każdą komórkę mojego ciała. Kiedyś...
– Oczywiście. Przecież wiesz. – Spojrzałam w jego oczy i dotarło do mnie, co różni jego oczy od oczu Kubusia. W tych, nie było już tych radosnych iskierek. Jakby to światełko zgasło razem ze światłem, które wtedy zgasił w przedpokoju, zanim wyszedł z mieszkania, trzaskając drzwiami. Nawet w tym momencie był tak nieograniczenie porządny i doskonały w swej pedantyczności.
Pozwoliłam się pocałować w policzek, ale udawałam, że nie widzę gestu, który jednoznacznie wskazywał, że chce mnie przytulić. Wolałam udać się do kuchni niż trwać w objęciach tak sztucznych i nienaturalnych jak nigdy wcześniej.

Część 4 - Chcę wszystko naprawić - Jacek (Tychon)

W życiu każdego człowieka jest taki moment, gdy chce wszystko naprawić, poprawić, podreperować. Jednak okazuje się, że nasze życie nie jest żadnym przedmiotem. Czas choć wiąże się z zegarkiem, tak naprawdę nie ma z nim nic wspólnego… Zegarek jak się zepsuje to zegarmistrz czeka, a jak popsujemy nasz czas to już tego nie cofniemy. Wskazówki się przestawi, ale biegu historii wstecz… tak się nie dało i zapewne nigdy nie da. Nasza pamięć nie jest też jak nośnik CD, czy pendrive, bliżej jej już do starej kasety, w której występują stop klatki i zaśnieżenia jak po kilkunastu piwach. Życie gna, posuwa się do przodu, choć nie jest żadnym pojazdem, nie da się go zawieź do mechanika na lawecie i odebrać po kilku tygodniach, czy paru dniach w stanie niemalże idealnym. Kobieta, to taka istotka, która myśli sama, żyje sama, choć przy boku mężczyzny, albo i nie… Czasem kobieta jest z mężczyzną, ale czuje się odrębną jednostką… nie liczy się z nikim. Niektóre kobiety są najważniejsze same dla siebie… Prawda dbają o dom, ale po co? By być perfekcjonistkami, by sąsiadki zazdrościły pięknych wypieków, sąsiedzi śnieżnobiałych koszul, które noszą mężowie tych kobiet, a dzieci zazdroszczą mam, które odrabiają z nimi lekcje, jeżdżą na rowerach i grają w kosza. Perfekcjonistki, potrafią być nieraz jak suki, zimne, wyrachowane, idealne, ale to pociąga… szkoda, że nie tylko ich mężów.
Patrzyłem na moją żonę, idealną kobietę. Zgrabna była, nawet zgrabniejsza niż przed laty. Po ślubie nie przestała o siebie dbać, po urodzeniu dziecka też nie, wręcz jej się to pogłębiło. Nie wyszła z domu bez fluidu i tuszu do rzęs. Nie dość, że zawsze miała go w torebce, to jeszcze zawsze na sobie, nawet nocami, a przynajmniej odnosiłem takie wrażenie. Marta była kobietę, która tez prawie nigdy nie zdejmowała butów. Żyła szybko, nie miała czasu ich wciąż zakładać i zdejmować. Budziła się rano i szykowała śniadanie, zawsze było elegancko podane, sztućce do jajecznicy włożone w serwetki zwinięte tak wymyślnie, choć za każdym razem tak samo. Potem wyprawiała chłopców do szkoły, szła z nimi, wracała by pozmywać i gnała do biura. Wracała by sprawdzić czego brakuje w lodówce i gnała na zakupy. Zastanawiałem się dokąd tak pędzi, czy to jest spowodowane tym, że tak zajmuje sobie czas gdy nie ma mnie w domu, czy wręcz przeciwnie. Może nie jest to spowodowane tym, że do tego nawykła, a że nie chciała już tego czasu spędzać ze mną. Jedno było pewne, wolała z kimś innym.
– Zatrzymaj się na moment – powiedziałem i pochwyciłem ją za dłoń, kiedy przechodziła obok kanapy.
– Jacek, nie mam czasu. Obiecałam kurczaka w miodzie Kubiemu. Wybacz, nie mam czasu – odrzekła niby smutno, ale patrzyłem jej w oczy, nie była smutna, bardziej podekscytowana.
– Nie możesz mówić i robić?
– Wolę w milczeniu, tylko ja i kuchnia.
– Jak cię poznałem to nienawidziłaś gotować! – krzyknąłem.
– Ludzie się zmieniają – wyznała z takim triumfalnym uśmieszkiem, że aż miałem ochotę jej przyjebać.
– Nie zmieniłaś się aż tak, wciąż mnie zdradzasz, wciąż czuje jego zapach na tobie – wyszeptałem jej do ucha stojąc za nią kiedy kroiła jakieś zioła, co pełno ich było w doniczce na balkonie i w oknie kuchennym. Wzdrygnęła się, nie zauważyła kiedy podszedłem, albo trafiłem z podejrzeniami.
– Przeprosiłam cię, czego jeszcze chcesz? – zapytała i odwróciła się w moją stronę z nożem w dłoni.
– Po pierwsze to odłóż to żelastwo, bo jak mnie nim siekniesz w przypływie furii to nie będzie do śmiechu. Po drugie twój kochaś używa specyficznych perfum. Drogich, takich samych jak mój ojciec, albo bardzo podobnych. Matka je uwielbia wiesz? Znam ten zapach na pamięć, nienawidzę go, wyczuwam na odległość.
– Głupoty opowiadasz, może listonosz używa takich samych? – zapytała z kpiącym uśmiechem i znów powróciła do krojenia, odwracając się ode mnie. Stała plecami, tworzyła mur, nie chciała rozmawiać, wiec jak do cholery miałem cokolwiek naprawić.
Listonosz, a perfum Hermes Terre? Masz mnie za idiotę?
– Nie, nie mam. To Hermes Terre D´ Hermes. Dokładnie kosztują pięćset osiemdziesiąt trzy złote i trzydzieści groszy.
– Przyznajesz się do zdrady?
– Nie, mój przyjaciel takich używa. Nie każdy facet w moim otoczeniu to od razu kochanek. Ta zazdrość, podejrzliwość, przesłuchania, weź zostaw to w pracy, gdy z niej wychodzisz, a w domu zachowuj się jak człowiek. I nie stój za mną gdy gotuje, bo mnie to zwyczajnie wkurwia, rozprasza, denerwuje i tego naprawdę nienawidzę! – z każdym słowem mówiła coraz głośniej, a ja czułem jak tracę panowanie nad sobą, ale zagryzłem zęby, udałem się na balkon.
– Kurwa! – warknąłem sam do siebie i zerknąłem na wyświetlacz mojego telefonu, chciałem sprawdzić godzinę, ale akurat zawibrował więc odebrałem.
– Coś ty, tak bez sygnału? – zdziwił się Patryk.
– Mów co chcesz, jestem zmęczony.
– Zmęczony w dniu wolny? – dopytywał.
– Zmęczony życiem…
– Nie rób z siebie emeryta. Weź Martę, wpadnijcie do nas, zagramy w pokera, albo kości. Maja ostatnio uwielbia tą grę, ma farta, co nie rzuci to szóstka. Ty jako jedyny mógłbyś być jej godnym przeciwnikiem, bo u mnie matka kuleje, zawsze tak w tabelkę wpiszę, że co nie wymyślę to przegram… – gadał jak najęty.
– Daj mi Maję, jeśli jest obok – powiedziałem prosząco.
– Pewnie, jasne.
– Co się dzieje? – zapytała Maja, jakimś takim dziwnie przestraszonym głosem.
– Ja tylko dać ci ostrzeżenie. Jak ktoś ma szczęście w kartach, to nie ma szczęścia w miłości. Przekaż Patrykowi, że dzisiaj nie wpadniemy, zabawcie się inaczej i pozdrawiam, przede wszystkim pozdrawiam. Trzymajcie się.
Rozłączyłem telefon, schowałem do kieszeni. Wróciłem do salonu, widziałem kuchnie, Martę, ale nie miałem zamiaru się do niej odezwać. Przebrałem popielatą, idealnie wyprasowaną koszulę na zwykły podkoszulek i grubą bluzę, do tego bezrękawnik. Dżinsy zmieniłem na dresy. Zawsze pierw ubierałem górę a potem resztę, co było dziwne, głupie i nielogiczne, bo gdy miałem na sobie kurtkę i to zimową, to ubranie spodni do najłatwiejszych nie należało. Cóż należałem do tych co kochali sobie komplikować życie.
– Wychodzę – rzuciłem w kierunku kuchni, choć przecież miałem tego nie robić.
– O której wrócisz? – Jak zwykle to samo pytanie…
– Nie zapytasz dokąd idę?
– W takim stroju to albo biegać, albo grać w piłkę, poza tym nie obchodzi mnie to. O której będziesz, chodzi mi o to byś wrócił akurat na ciepły posiłek. Ciesz się, że masz żonę co…
– Wolałbym byś troszczyła się o mnie i o naszą rodzinę, a nie o mój żołądek, ubrania, fryzurę. Do zobaczenia jutro – warknąłem do żony, wyszedłem z mieszkania. Miałem ochotę trzasnąć drzwiami, ale po cholerę, nie one były temu wszystkiemu winne. Zamknąłem więc je delikatnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz